piątek, 24 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem: zwiastun


Nie, słuchaj, jest sobie niebieska budka, większa w środku niż na zewnątrz. Może się przenieść gdziekolwiek w czasie i przestrzeni, czasami nawet tam, gdzie powinna się przenieść. A kiedy się pojawia, w środku siedzi gość, który nazywa się Doktor, i różne rzeczy będą nie w porządku, więc postara się je naprawić i pewnie mu się uda, bo jest super. A teraz siadaj, zamknij się i oglądaj Blink.
Neil Gaiman


Zdarzyło się Wam kiedyś, że sięgnęliście po książkę/film/serial/grę nie mając zielonego pojęcia, o czym jest, z jednoczesnym przeświadczeniem, że jest to rzecz właśnie dla Was? Tak się właśnie czułem, kiedy pewnego sobotniego przedpołudnia zasiadłem w fotelu i włączyłem telewizję, żeby obejrzeć pierwszy odcinek brytyjskiego serialu pod tytułem Doctor Who (dopiero później dowiedziałem się, że to pierwszy odcinek po kilkunastoletniej przerwie w emisji; serial jest bowiem emitowany od roku 1963). To, co zobaczyłem, było… specyficzne. Nienajlepszej jakości efekty specjalne i dość niedorzeczna fabuła odcinka nadawały całości mocno kampowy charakter (co mnie się akurat całkiem podobało). Jednocześnie w postaciach: dziewiętnastoletniej mieszkance Londynu, Rose, oraz ekscentrycznym Doktorze, podróżującym w czasie i przestrzeni, było coś intrygującego, co kazało mi powrócić przed ekran w kolejną sobotę, kiedy wszystko wypadało już znacznie lepiej. Wróciłem więc w następną. I jeszcze jedną. I jeszcze.

Potem już nie, bo serial nagle zniknął z TVP (jak się później okazało, nie zniknął, tylko został przeniesiony na 1:00 w nocy).

Dopiero kilka lat później postanowiłem kontynuować swoją przygodę z Doktorem, ale wtedy już wsiąkłem na dobre i o żadnych przestojach (przynajmniej dobrowolnych) nie mogło już być mowy. Doctor Who to coś niesamowitego: serial dla dzieci (przynajmniej oficjalnie), który bawi, wzrusza i przeraża również dorosłych (spróbujcie obejrzeć Blink po ciemku), i który z łatwością potrafi zrealizować odcinek w dowolnej konwencji. Dużą zaletą jest również to, że poszczególne odcinki są w dużej mierze samodzielne – można je oglądać w dowolnej kolejności (wyłączywszy historie dwuczęściowe i finały poszczególnych sezonów, które na ogół silnie bazują na mniejszych lub większych elementach, które pojawiły się już wcześniej). Wystarczającym wprowadzeniem jest wypowiedź Neila Gaimana umieszczona na początku tej notki. To właściwie wszystko, co powinniście wiedzieć o Doktorze, zanim zaczniecie oglądać serial.

Być może jednak chcielibyście się dowiedzieć więcej. Dlatego też – oraz z okazji premiery siódmego sezonu (licząc od wznowienia serialu w 2005 roku), która odbędzie się za trochę ponad tydzień, 1. września – postanowiłem przygotować cykl notek poświęconych serialowi. W niedzielę pojawi się wpis o samym Doktorze i o tym, co moim zdaniem stanowi o wyjątkowości i fajności tej postaci. Przez kolejne sześć dni, od poniedziałku do soboty, będą się ukazywały notki omawiające krótko pierwszych sześć sezonów oraz po jednym wybranym odcinku z danego sezonu (oraz mały dodatek bardziej dla fanów: tytuły odcinków zawierających najbardziej kozackie, wzruszające, śmieszne i przerażające momenty). Postanowiłem przy tym przyjąć kilka założeń:

1. Dla początkujących – wybrane przeze mnie odcinki mają się nadawać dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z Doktorem, więc nie będą się mocno wiązały z mitologią. Chciałem też, żeby prezentowały najbardziej wyraziste aspekty serialu i były możliwie zróżnicowane, dlatego też nie zawsze wybierałem najlepsze odcinki z danego sezonu, choć starałem się, by były interesujące i przynajmniej solidne.

2. Jednoczęściówki – chciałem też, żeby było lekko i zwięźle, dlatego wybierałem odcinki jednoczęściowe.

3. Tylko jeden Moffat – Steven Moffat to scenarzysta i producent telewizyjny. Prawdopodobnie jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się Doctorowi Who i brytyjskiej telewizji w ogóle. Niektórzy z Was mogą go kojarzyć jako współtwórcę rewelacyjnego serialu Sherlock. Dla DW od czasu reaktywacji napisał kilka pojedynczych odcinków, a w 2010 roku objął stanowisko głównego scenarzysty i producenta wykonawczego, jest więc odpowiedzialny za całokształt serialu. Charakterystycznymi cechami jego stylu są: humor, błyskotliwe dialogi, częste wykorzystywanie podróży w czasie, niechronologiczna konstrukcja fabuły, spore dozy mindfucku, monstra, które przerażają widzów na śmierć. Stworzone przez niego odcinki niemal z miejsca stają się kultowe, kilka spośród nich zalicza się do najlepszych w historii serialu. Najsłynniejszym jest Blink, który zgarnął między innymi nagrody BAFTA i Hugo, a w walce o Nebulę przegrał z Labiryntem Fauna.

Kiedy sporządzałem wstępną listę odcinków, o których chciałbym napisać, znalazły się na niej aż cztery napisane przez Moffata. Całkowite usunięcie go z listy wydało mi się niesprawiedliwe, dlatego postanowiłem wybrać jeden odcinek jego autorstwa, żeby pokazać, że inni scenarzyści też potrafią pisać dobre historie. Tym niemniej warto na wstępie napisać wyraźnie: odcinki Moffata to jedne z najlepszych odcinków Doctora Who i seriali telewizyjnych w ogóle, więc warto po nie sięgnąć w pierwszej kolejności. Zwłaszcza, jak mówi Neil Gaiman (i wszyscy fani Doktora ever), po Blink.


Tyle uwag wstępnych. Zachęcam do śledzenia kolejnych notek, które będą publikowane przez siedem kolejnych dni, od niedzieli do soboty (ósmego dnia prawdopodobnie spiszę wrażenia z premiery siódmego sezonu, chyba że będę w zbyt dużym szoku). Zachęcam też fanów serialu do komentowania i niezgadzania się z moimi decyzjami ;). A tych, którzy jeszcze nie znają Doktora, zachęcam do oglądania.



PS. Na koniec zwiastun nowego sezonu:

1 komentarz:

  1. Nie powinno się zaczynać Doktora od pierwszego odcinka. Mnie mocno zniechęcił i, jak wiesz, muszę go na nowo i na inne sposoby odkrywać.

    OdpowiedzUsuń