wtorek, 28 marca 2017

Zieleń

Chodziło się do niej drogą, która nie była drogą, tylko koleinami wyżłobionymi w trawie. Wchodziłem przez płot – kilka sztachet dało się wyjąć – oczywiście po podaniu hasła. Siadaliśmy pod tarasem, na czarnej ziemi, w naszej kryjówce. Dopiero wtedy, upewniwszy się, że w pobliżu nie kręcą się szpiedzy, z pudełka wyciągała skarby. Zamykałem oczy, otwierałem usta; najpierw słyszałem trzask rozrywanej folii, wyobrażałem sobie zielono-różowe opakowanie i ostre kształty liter; potem czułem pobrudzone ziemią palce o krótkich paznokciach, które cofały się, zostawiając mi na języku prostokątny ciężar. Powoli zaciskałem zęby, a eksplodująca zieleń pryskała aż na podniebienie. Żułem z zaciśniętą mocno twarzą, aż kwaśny smak rozpływał się stopniowo w ślinie, zostawiając za sobą spuchnięte, podrażnione kubki smakowe. Śmiała się, a ja zawsze przychodziłem znowu.

niedziela, 26 marca 2017

Sygin w MULTImediach

Jak zwykle jestem beznadziejny w informowaniu tutaj o swoich tekstach. Nadrabiam jednak z zaledwie tygodniowym opóźnieniem:

otóż w zeszłą niedzielę swoją premierę miał pierwszy numer kwartalnika MULTImedia – czasopisma kulturalnego pełnego poezji, prozy, krytyki wszelakiej, sztuk wizualnych i muzyki.

W tym zalewie dobra znajduje się także mój osnuty na motywach mitologicznych wiersz pod tytułem Sygin.  Gorąco zachęcam do jego lektury, no i zapoznania się z resztą numeru.

wtorek, 14 marca 2017

Superksiężyc

Wiało cały dzień i posiniałe, stęchłe miasto oddychające przez siatkę na głowie znowu zaczęło przypominać siebie. Nie wziąłem telefonu i po wyjściu natychmiast zaczyna mi go brakować. Wytrzymaj. To nie próba samotności na obozie harcerskim, ale może dostaniesz nagrodę pocieszenia: chwilę dostępu do swoich myśli. Rzeka zaszła bielmem, uwięzione jak lodołamacze łabędzie trzepoczą skrzydłami. Między nimi kręcą się łyski w swoich maskach kapłanów, mewy gdzieś poznikały. Nabrzeże jest puste, ale po drugiej stronie mostu widzę lśniący okrąg. To księżyc. Mężczyzna w koszu zbiera się do odlotu. Pytam, czy weźmie mnie ze sobą. Tygodnie spędzone w bezdechu prowadzą do obumierania wyobraźni, mam spuchnięte myśli. Wznosimy się wysoko nad miasto, patrząc na sploty ulic inkrustowane światłami, przypominam sobie, za co je kocham. Zimne powietrze zdziera ze mnie odęte, zatrute tkanki, gwiżdże między żebrami. To jeszcze nie koniec, ale zaczynam mieć nadzieję, że coś tu jeszcze zakwitnie.

Chciałbym już wracać. Mężczyzna krzywi się, ale obniża lot. Daję mu wszystkie stare bilety do kina, które trzymam w kieszeniach. Balast nie będzie mi już potrzebny. Wracam i opowiadam ci to wszystko. Nie wierzysz mi, ale się uśmiechasz.