piątek, 29 marca 2013

Serialożercy, łączcie się!

Zbliża się czas emisji Doctora Who, więc najwyższy czas na ogłoszenie, które miało się pojawić już miesiąc temu. Otóż od pierwszego marca działa w internetach Pulpozaur – strona poświęcona serialom, którą mam przyjemność współtworzyć.



Tak wygląda nasze logo. A taki jest nasz cel:

Blogoportal serialowy. Piszemy o serialach po swojemu: o tym, co nas ziębi, co nas grzeje, co nas rusza, co jest meh. Po nerdowsku, mainstreamowo, na bieżąco i z dystansu. Bez zahamowań, prosto z mostu!

Gorąco zachęcam do lubienia nas na Facebook'u, śledzenia wpisów na Twitterze i zaglądania na samą stronę. Od tej pory wszystkie moje wpisy serialowe będą się ukazywały właśnie tam.

środa, 20 marca 2013

Na marginesach. Queerowa fantastyka

Jakiś czas temu recenzowałem Pożądanie – antologię opowiadań „miłosnych, zmysłowych, erotycznych i dziwnych” (sic) – i narzekałem na to, że niemal wszystkie (z jednym chlubnym wyjątkiem) są o związkach heteroseksualnych. To zjawisko nie do końca mnie dziwi, stanowi bowiem odbicie podświadomych założeń, które przyjmuje większość ludzi (ja na ogół też). Jeśli ludzie na ulicach są dla nas i dla pisarzy domyślnie heteroseksualni, to tak samo będzie z bohaterami opowiadań. Nie zamierzam w tym miejscu nikomu czynić z tego powodu wyrzutów, co najwyżej jest mi szkoda niewykorzystanych możliwości; opowiadanie Anny Kańtoch, które wyłamało się z tego schematu, należało do tych najciekawszych w całym zbiorze. Zamiast narzekać, zamówiłem dwie antologie gejowskiej fantastyki. Pierwsza to Queer Fear z 2000 roku, zredagowana przez Michaela Rowe'a, druga – najnowsza odsłona ukazującego się co roku zbioru Wilde Stories (nawiązanie do Oscara w pełni zamierzone) przygotowywanego przez Steve'a Bermana.

Przed omówieniem obu antologii warto poświęcić parę słów temu, co to w ogóle jest „gejowska fantastyka”, bo określenie to rodzi sporo problemów (podobnie jak np. „literatura kobieca”, etykietka jeszcze bardziej kłopotliwa). Czy to teksty pisane przez autorów-homoseksualistów? Zawierające postaci gejów? Opisujące specyficzne problemy, z jakimi się stykają? Biogramy wykazują, że opowiadania zawarte w obu zbiorach pisali i mężczyźni, i kobiety, orientację seksualną można wyczytać tylko czasami ze wzmianki „lives with his partner in…”. Spora część opowiadań osnuta jest na problemach charakterystycznych dla życia gejów (to teksty z reguły ciekawsze, ale niekoniecznie lepsze), ale nie wszystkie. Cechą wspólną dla nich wszystkich, a zatem najbardziej użyteczną, jeśli chcielibyśmy stworzyć jakąś definicję, jest to, że homoseksualiści są obsadzani w rolach głównych bohaterów.


***
Queer Fear prezentuje dosyć szeroki przekrój podgatunków horroru, zawierających motywy homoseksualne – są tu i opowiadania w stylu gore, jak The Nightguard, i wpadające w makabreskę, jak Nestle's Revenge, ale też subtelniejsze, bazujące na przykład na historiach o duchach (Spindleshanks, Genius Loci) czy takie, które w ogóle są pozbawione elementu zagrożenia (albo go wprost nie pokazują), jak doskonała Tabula Rasa. Niektóre w ogóle trudno zaklasyfikować jako horror, przechodzą raczej w bardzo szeroko rozumianą fantastykę. We wszystkich wyraźnie zaakcentowano wątki obyczajowe, albo skupiając się na relacjach uczuciowych między bohaterami (Bear Shirt, The Siege), albo na sytuacji społecznej gejów: strachu przed przemocą (Hey Fairy, niestety zredukowane do bardzo prostej fantazji o zemście), życiu w szafie, bez możliwości wyjawienia swoich pragnień (Piercing Men), pierwszych, przeżywanych ukradkiem doświadczeniach homoseksualnych, stracie przyjaciół czy byłych partnerów z powodu AIDS.

Pod tym względem jest to antologia skierowana do gejów (o trudnościach w identyfikacji z bohaterami tradycyjnych horrorów bardzo ciekawie pisze we wstępie Michael Rowe), z drugiej strony – bo chyba literatura ma opowiadać nie tylko o nas samych (wtedy czytaliby ją sami twórcy), ale też pozwalać nam wejść na chwilę w skórę innego człowieka, poznać jego myśli, pragnienia i obawy? Wydaje mi się, że tak, więc abstrahując od wszelkich powinności moralnych, których literatura przecież wypełniać nie musi, dobrze, że takie antologie powstają – szczególnie, że fantastyka (czy popkultura w ogóle) inność pokazuje rzadko. No a poza tym: horrorowy sztafaż jest przecież uniwersalny i, jak zauważa autorka tej recenzji, przemawia do wszystkich fanów opowieści grozy.

Wyróżnienia
Bear Shirt – tekst o poszukiwaniu swojego prawdziwego ja i o tym, jak trudno żyć z kimś, kto może być niezrównoważony, okraszona sporą dawką mistyki inspirowanej mitologią nordycką. Postać białego supremisty-geja zafascynowanego legendami o berserkerach niesamowicie intrygująca, szkoda, że wątek rasowy nie doczekał się rozwinięcia.
Nestle's Revenge – gdyby Edgar Alan Poe był campową ciotą z Hollywood, to zamiast Czarnego kota napisałby właśnie ten tekst. Spora dawka makabry wymieszanej z absurdalnym tokiem myślenia coraz bardziej odklejonego od rzeczywistości narratora – czego tu nie lubić?
Tabula Rasa – domek w górach odcięty od świata, narrator, zazdrosny kochanek i kilku eks-chłopaków: taką sytuację początkową znajdujemy w tym opowiadaniu. Mocno pachnie klasycznym kryminałem, nie wiadomo tylko, czy jest morderca, czy go nie ma, ale tak czy inaczej napięcie i niepokój rosną aż do końca wraz ze znikaniem kolejnych gości. Mocna historia o zazdrości i pragnieniu posiadania przeszłości drugiej osoby na wyłączność.


Wilde Stories zbiera utwory należące do tego, co po angielsku nazywa się ładnie speculative fiction, a co po polsku należałoby chyba po prostu nazwać fantastyką, choć mam wrażenie, że termin angielski jest dużo szerszy niż polski.

W Queer Fear opowiadania, nawet jeśli nie wywoływały strachu, to przyjmowały charakterystyczną dla większości literackich horrorów kameralną perspektywę, opisując losy jednego czy dwóch bohaterów (w ostateczności małej grupki) z akcją osadzoną we współczesności. Autorzy tekstów zgromadzonych w Wilde Stories prezentują dużo szerszą perspektywę, bawiąc się jednocześnie światem przedstawionym. Już pierwsze opowiadanie, Arab's Prayer, przenosi nas w przyszłość, choć niedaleką, opisując przełomowy moment legalizacji małżeństw między wyznawcami islamu i judaizmu (w domyśle chyba również homoseksualnych, choć nie jest to dla mnie do końca jasne; to bardzo krótki tekst, w którym autor każe wszystkiego domyślać się czytelnikowi). Aluzję chyba łatwo dostrzec, choć dodanie wątku porozumienia między religiami nadaje tekstowi wymowę uniwersalną.

Opowiadań traktujących o rewolucji czy przełomie społecznym, co ciekawe w większości pokojowych, jest tutaj jeszcze kilka, z których wspomnę tylko dwa najciekawsze. W Color Zap!, gdzie obiektem prześladowań na wypranej z barw planecie skolonizowanej przez gejów są wszyscy ludzie kolorowi (to znaczy posiadający na przykład zielone włosy, jak główny bohater), czynnikiem wyzwalającym jest sztuka. W The Peacock – opisującym uzyskanie świadomości przez spambota i późniejszą emancypację maszyn – miłość przekraczająca granicę człowiek–maszyna.

Sporo tekstów jednak nie mieści się w kategoriach fantasy/science fiction i spokojnie mogłoby się znaleźć w antologii omówionej powyżej.

Wyróżnienia
The Peacock – temat wałkowany mnóstwo razy w literaturze sf, ale chyba nigdy maszyną uzyskującą samoświadomość nie był samotny spambot poszukujący miłości. Dodaje to tekstu świeżości, ale też mnóstwa humoru.
A Razor in an Apple – bardzo uniwersalna, trochę niepokojąca opowieść żalu, o tym, jak dużą cenę bylibyśmy skłonni zapłacić za chwilowy choćby powrót do przeszłości – i może jeszcze o tym, że jeśli nie zaakceptujemy straty, to żadna ilość takich powrotów nas nie zaspokoi.

***
Tym, co mnie nieco zaskoczyło w obu antologiach, jest nieobecność lesbijek i osób transseksualnych. Nie wiem, czy miała prawo mnie zaskoczyć, w końcu na obu okładkach napisano wyraźnie: gay (które jednak w  języku angielskim ma nieco szersze znaczenie niż w polskim). Mimo to w Queer Fear znalazło się jedno opowiadanie, którego bohaterkami są lesbijki, na swój sposób ten brak podkreśla też Color Zap!, gdzie natychmiast zacząłem się zastanawiać, czy lesbijki też poleciały zająć własną planetę. O bi i trans już nie wspominając.

Z drugiej strony, wnioskując z przedmów do obu antologii, są one tworzone raczej z myślą o środowiskach, które opisują, więc może takie oddzielenie ma sens. Może lesbijki mniej chętnie czytałyby o gejach, geje o lesbijkach i tak dalej. Nie wiem. Ale natchniony tą myślą postanowiłem poguglać przy okazji za fantastycznymi antologiami spod znaku innych literek niż G. No i znalazłem Heiresses of Russ: The Year's Best Lesbian Speculative Fiction, a także Beyond Binary: Genderqueer and Sexually Fluid Speculative Fiction. Więc chyba faktycznie ciągnie swój do swego, każdą z grup tworzących queerową społeczność należy traktować jako osobny target (w sumie zupełnie słusznie) – antologia „mieszana” wyglądałaby zupełnie inaczej i miałaby, jak sądzę, zupełnie inny cel.

wtorek, 5 marca 2013

Na marginesach o Londynie

Peter Ackroyd, London: A Biography
Trzy i pół dnia spędzone w Londynie to niedużo; w sam raz, żeby zorientować się, jakie to ogromne miasto, i że nie uda się zobaczyć wszystkiego, co by człowiek chciał zobaczyć. Szczególnie, że moim ulubionym trybem zwiedzania jest nie oglądanie turystycznych atrakcji (choć tutaj muszę przyznać, że w Londynie warto się przejść nad Tamizą, zahaczyć o Parlament, Opactwo Westminsterskie, katedrę św. Pawła, bo to zwyczajnie piękna okolica, szczególnie przy dobrej pogodzie), tylko wędrowanie, doświadczanie miasta oraz coś, co można by nazwać „turystyką literacką” – trochę się naczytałem i naoglądałem o tym mieście, i ogromnie chciałbym powiązać te wszystkie nazwy, które utkwiły mi w głowie, z obrazami miejsc. Ale na to wszystko, jak powiedziałem, trzy i pół dnia to za mało. Na Oslo potrzebowałem trzech wizyt i towarzystwa kogoś, kto zdążył to miasto poznać, a jest ono kilkakrotnie mniejsze. Z Londynu wróciłem więc z ogromnym poczuciem niedosytu i równie ogromną chęcią wrócenia tam jeszcze.

Tymczasem pozostają mi, tak jak do tej pory, wędrówki literackie. Londyn to miasto bogato reprezentowane w literaturze i wszelkiego rodzaju opracowaniach (wspominałem już, że w Waterstones, w dziale podróżniczym ma cały swój osobny regał), a ostatnio udało mi się natrafić na dwa ogromnie smaczne kąski. Dzięki temu dzisiejsza notka może być tematyczna (a ja już mogę obiecać, że w przyszłości również się taki pojawią).


***
Peter Ackroyd, London: A Biography (polski tytuł: Londyn. Biografia)

Pisałem już o niechęci do literatury starożytnej, dzisiaj pora na kolejne wyznanie: nie przepadam też za historią. Dobrze jest jednak w końcu się oduczyć tego, co wpojono w szkole/na studiach, i na historię też w końcu przyszedł czas. Peter Ackroyd okazał się świetnym oduczycielem. Historia w jego wydaniu nie ma nic wspólnego z podręcznikiem szkolnym czy nudnym opracowaniem (za to wiele z nie bez powodu znajdującą się w tytule biografią), jest niezwykle literacka, bogata w metafory (już otwierający rozdział, The city as a body, jest tego świetnym przykładem) i anegdoty. Ważna jest też warstwa tematyczna: Ackroyd nie koncentruje się na władzy i wojnie, które najczęściej dominują w książkach historycznych, skupia się raczej na życiu codziennym i kulturze, choć w obszernych rozdziałach poświęconych zagadnieniom przestępczości, ubóstwa czy nierówności społecznych, widać też ogromną wrażliwość na problematykę społeczną.

Inną fascynującą rzeczą jest zmysłowość. Ackroydowi świetnie udaje się odmalować realia życia w Londynie na przestrzeni czasu, kolory, smaki, zapachy, ludzi, których można spotkać na ulicy. Osiąga to za pomocą obfitego przytaczania fragmentów relacji, dzienników pisarzy i artystów, raportów policyjnych – krótko mówiąc: oddaje głos przeszłości. To kolejny element, czyniący narrację o wiele barwniejszą.

No i wreszcie ciągłość narracji. Podczas lektury widać inspirację psychogeografią – poglądem, że pewne miejsca czy to ze względu na architekturę, czy swoją przeszłość, oddziałują w określony sposób na psychikę mieszkańców (w podobny sposób o Londynie i morderstwach Kuby Rozpruwacza pisał Alan Moore w Prosto z piekła). Ackroyd często zwraca więc uwagę na to, że niektóre rejony Londynu, a czasem pojedyncze ulice, zachowują na przestrzeni stuleci podobne funkcje lub bywają świadkami podobnych wypadków. W ten sposób, nawet jeśli wspomina o tym na zasadzie anegdoty, kreuje jednocześnie charakter poszczególnych dzielnic, a także, w szerszym spojrzeniu, całego miasta, które, choć podzielone, jest traktowane jako ciało, jeden organizm. I choć opis Londynu jest niezwykle wszechstronny (każdemu zagadnieniu poświęcony jest krótki, liczący przeważnie kilkanaście stron rozdział), to widać też, że pewne zagadnienia są na tyle charakterystyczne, na tyle splecione z jego istotą (a może nawet tworzące jego istotę), że należy im się szersze omówienie. Jaki więc jest Londyn w ujęciu Ackroyda? Żarłoczny, brutalny, kolorowy. Dlatego najobszerniejsze są części poświęcone jedzeniu, przestępczości i bogatej tradycji teatralnej. To również miasto kontrastów, z jednej strony miłujące wolność, na przestrzeni dziejów często walczące o swoje przywileje i domagające się praw, z drugiej niezwykle opresyjne, jak w słynnym wierszu Blake'a London albo powieściach Dickensa – i bezlitosne, co może wynikać z umiłowania zysku, w końcu to miasto handlowe (czego najbardziej uderzającym wyrazem był dla mnie oświetlony mnóstwem świątecznych lampek budynek Harrod'sa z wielkim napisem SALE nad wejściem, wypełniony po brzegi ludźmi szukającymi poświątecznych promocji). Trafnie podsumował to sam autor w innej swojej książce, London Under: „London is built on darkness”. Po tę i inne jego książki – biografie innych sławnych miejsc i ludzi, a także powieści – na pewno jeszcze sięgnę.

Londyński Parlament
Zdjęcie: Karina Graj


Michael Moorcock, Mother London

Tym razem Moorcock w zupełnie innym wydaniu, bynajmniej nie krótkim i bynajmniej nie prostym. I w gruncie rzeczy niefantastycznym. To taka książka, na którą dobrze jest zarezerwować sobie trochę czasu, bo w ten język, jak w chłodną wodę, trzeba się zanurzać stopniowo i powoli. Obejmująca kilkadziesiąt lat narracja przeskakuje od bohatera do bohatera, za nic mając sobie linearność, czasami zaburzają ją urywki innych głosów, przybierających formę strumienia świadomości.

Powieść opisuje losy trojga pacjentów londyńskiej kliniki psychiatrycznej, obdarzonych szczątkowymi zdolnościami telepatycznymi (stąd wtręty w narrację, wewnętrzne głosy ludzi, którzy ich otaczają) oraz szerokiego kręgu ich przyjaciół. Ale za ich pośrednictwem stara się zrobić coś więcej, to znaczy opisać chronotop Londynu, miasto zmieniające się na przestrzeni czasu.

Michael Moorcock, Mother LondonMomentem przełomowym, kończącym pewną epokę i otwierającym nową, jest Blitz – bombardowanie Londynu w czasie drugiej wojny światowej. Do tego miejsca sięga narracja w przeszłość, wcześniejsze życie bohaterów jest tylko lekko zarysowane. Od tego punktu narracja dociera aż do roku 1985 (a więc krótko przed tym, jak powieść została opublikowana), i opisuje zmieniające się nastroje społeczne (zamieszki rasowe w latach 50., festiwale hippisowskie, nastroje homofobiczne i kryzys lat 80.) i codzienne życie. Próbowałem się w tym dopatrzeć jakiejś spójnej narracji historycznej, ale Moorcock unika uproszczeń w rodzaju: „przed wojną było lepiej”, byłyby one zresztą dziwne u człowieka krytykującego trzy czwarte angielskiej fantasy, z Tolkienem na czele, za opowiadanie podobnych bajek.

W Mother London, mimo nieobecności fantastyki, widzę elementy ustawiające tę powieść w opozycji do tekstów krytykowanych w podlinkowanym wyżej eseju. Koncentruje się na mieście (w opozycji do sielankowych krajobrazów angielskiej wsi upamiętnionych jako Shire) i tych jego mieszkańcach, którzy znajdują się raczej na obrzeżach społeczeństwa: klasie robotniczej, szaleńcach, drobnych kryminalistach (widzę w tym podobieństwo do Nigdziebądź Gaimana, który opowiada o podobnych ludziach, choć jeszcze bardziej fantastycznych). Wojna przybiera formę bezosobowego kataklizmu, w obliczu którego ci na samym dole muszą się zjednoczyć, żeby przetrwać (i fragmenty toczące się w czasie wojny obfitują w przykłady zachowań heroicznych). Żaden król nie powróci i nie zaprowadzi porządku – co świetnie ilustrują kolejne dekady, w których stopniowo zaciera się powojenny optymizm i wiara w nową, lepszą przyszłość. Świat można poprawić tylko tu i teraz, nie wygrywając wojny czy angażując się w politykę, ale pomagając ludziom dookoła, w miarę możliwości, i nawiązując z nimi więzi – tworząc społeczność (którą w późniejszych dekadach po wojnie niszczy się poprzez gentryfikację i wysiedlanie dawnych mieszkańców miasta na coraz odleglejsze obszary).

Przy tym wszystkim Moorcock również mitologizuje do jakiegoś stopnia swoich bohaterów, którzy są, jak to się ładnie mówi po angielsku, więksi niż życie i ich historie. Z tym że są to historie osadzone w rzeczywistości, chociaż mającej magiczny posmak, bo nieco szaleni bohaterowie widzą wszystko inaczej. Ale też sama (miejska) rzeczywistość jest magiczna i swoją magią nasyca życie.

Ponieważ już pisałem kiedyś trochę o szaleństwie, dodam, że to kolejny fascynujący, niejednoznaczny obraz tego zjawiska; leczenie bywa konieczne, ale już metodom i stosunkowi lekarzy do pacjentów trochę się dostaje – przepisane bezrefleksyjnie lekarstwa w jednym przypadku stają się przyczyną tragedii, zaś największą zaletą zamknięcia bohaterów w klinice jest chyba fakt, że mogą się dzięki temu poznać i wspierać po wyjściu.

Katedra św. Pawła
Zdjęcie: Karina Graj


***
Podczas pobytu w Londynie próbowałem szukać miejsc, które poznałem w literaturze. Po powrocie nastąpiło coś odwrotnego – w literaturze szukam miejsc, które odwiedziłem, wypatruję znajomych nazw, choćbym znał je tylko z tego, że mijałem je, jadąc londyńską Tubą. Więc jakkolwiek trochę trudno mi jeszcze wyrokować o sympatii lub jej braku, mogę powiedzieć, że Londyn oczarowuje, intryguje i przyciąga. To miasto ma swój charakter i swój czar – a książki, które tu opisałem (i całe mnóstwo innych), są na to świetnym dowodem. Dlatego polecam, ale i ostrzegam: może Was oczarować, zaintrygować i przyciągnąć.