Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komiksy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komiksy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 lutego 2020

[EN] Doctor Mirage, by Magdalene Visaggio, Nick Robles, Jordie Bellaire

 Doctor Mirage used to see ghosts – including her late husband, whim she tried to resurrect – but something went very wrong. Now she’s on a journey with a pill-popping teenager. Will she break free or is a fate worse than death awaiting her?

I like Magdalene Visaggio’s writing for anchoring the trippy weirdness of her premises to emotional and existential arcs of her characters. Doctor Mirage is no different and an expedition into the land of the dead is intimately connected to the protagonist’s loss of powers and her husband. At the same time it introduces tension between her and Grace, a teenage girl who maintains that they are in hell and need to get out: Mirage is tagging along, but with her own agenda. This occasionally leads to conflict between the two characters, which with time becomes a tad repetitive, as it largely hits the same beats issue-to-issue, but at the beginning at least makes their dynamic more interesting.

It would be a spoiler to say what the purpose of the journey ultimately is, as there are a few twists and turns along the way. I will say that Visaggio never loses sight of the human element and ties the story to struggles all of us experience. The ending has interesting things to say that are uplifting, but quite different from the trite sentiments we usually hear.

As for the visuals, Nick Robles does a great job with the design, particularly of the monsters, and I am in love with the work of Jordie Bellaire, who makes the transition from ordinary world (or what passes for it) to the realms of the deat absolutely incredible. The colours in the latter are very psychedelic purples, yellows, pinks, blues, strange smears and blobs that don’t conform to the linework. It’s a fantastic effect and made the comic a joy to look at.

If you’re a fan of Visaggio’s work on Eternity Girl, you’re going to love this. If you’re into gnostic, psychedelic weirdness – you’re going to love it, too.

I received an electronic review copy via NetGalley. This is an honest review.

piątek, 7 listopada 2014

Przybijam piątkę komiksowi


Aleja Komiksu rozkręciła łańcuszek, w którym należy wskazać pięć komiksów, które poleciłoby się osobie, która na co dzień komiksów nie czyta. Szczytna akcja i z zainteresowaniem czytałem kolejne wpisy – aż tu nagle sam dostałem nominację od Jerzego Łanuszewskiego, który nie wie jeszcze, że tak naprawdę wcale nie znam się na komiksach. Obawiając się negatywnych konsekwencji zerwania łańcuszka (podobno w ciągu 24 godzin od nienapisania posta z Twojego ulubionego komiksu wychodzi mała dziewczynka i rysuje Ci niezmywalne wąsy na twarzy, kiedy śpisz) postanowiłem coś jednak skrobnąć, a zatem: jeśli nie czytasz komiksów, a chcesz zacząć (a także jeśli czytasz albo kiedyś Ci się zdarzyło i chcesz więcej), możesz rozważyć sięgnięcie po następujące pozycje:

1. Grant Morrison i Frank Quitely, All-Star Superman (polskie wydanie: Mucha Comics) – Morrison wie, o co chodzi w superbohaterach, i wie, o co chodzi w Supermanie. Człowiek w Czerwonych Majtkach na Spodniach jest dobry, pomaga ludziom, zapobiega katastrofom i przeżywa niesamowite przygody przez 12 odcinków.

2. Craig Thompson, Blankets. Pod śnieżną kołderką (polskie wydanie: Timof i cisi wspólnicy) – komiksy to nie tylko superbohaterowie. Jeśli lubisz historie obyczajowe, polecam czarno-białą i pięknie narysowaną historię o dorastaniu, miłości i religii.

3. Gabriel Bá i Fabio Moon, Daytripper. Dzień po dniu (polskie wydanie: Mucha Comics) – a może lubisz klimaty troszkę bardziej zakręcone, realizm, ale magiczny: Murakami, a może García Márquez? Jeśli tak, to Daytripper powinien być w sam raz. Jest Ameryka Południowa, jest miłość, marzenia, odrobina poetyckiej melancholii. Jest pomysł, który żal spoilować, więc tego nie zrobię. Oczarowująca rzecz.

4. Neil Gaiman i inni, Sandman: Kraina snów (polskie wydanie: Egmont) – przesuwamy się jeszcze bardziej w stronę fantastyki i trafiamy na literacką gwiazdę, czyli Neila Gaimana. Jeśli znasz i lubisz jego książki albo po prostu masz ochotę na trochę fantastyki, Sandman będzie w sam raz. Wydaje mi się, że trzeci tom to świetne miejsce, żeby zacząć, bo to cztery niezwiązane historie, z których jedna ma koty, jedna przepiękne ilustracje Charlesa Vessa, jedna motywy mitologiczne, a jedna Śmierć. Doskonały przegląd, zanim się zacznie wgryzać głębiej w tę historię.

5. Bill Watterson, Calvin i Hobbes (polskie wydanie: Egmont) – starałem się nie powtarzać komiksów, o których w swoich piątkach wspomnieli już moi bardziej obyci znajomi, ale jeśli chodzi o Calvina i Hobbesa, to muszę się poddać i przyłączyć do Repka. Jeśli lubisz humor lub nie masz zbyt wiele czasu na czytanie, sięgnij po przygody chłopca i jego tygrysa. Pasek (albo 5, bo wciąga) do śniadania i dzień od razu będzie lepszy.

Pozostaje kwestia nominacji do wypełnienia łańcuszka, ponieważ jednak odnoszę wrażenie, że wszyscy moi komiksowi znajomi już to zrobili, pozostaje mi tylko wykonać jakiś nędzny unik. A zatem: nominuję Ciebie. Jeśli lubisz komiksy, masz jakieś ulubione tytuły, które mogliby przeczytać również inni, znający komiksy i nieznający: wspomnij o nich na blogu, na fejsie albo gdziekolwiek indziej. Komiksy dobra rzecz.

czwartek, 23 maja 2013

Superbohaterowie i szamani, część 2

Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie KZ. Wydanie Specjalne. Wszystkie ilustracje pochodzą z komiksu Flex Mentallo: Man of Muscle Mystery autorstwa Granta Morrisona i Franka Quitely'ego.


Chcę przeczytać pierwszą część tekstu

***


Moce szamańskie

Pomyślnie zakończona inicjacja obdarza szamana wiedzą oraz szeregiem rozmaitych mocy. Przyjrzenie się im wykaże kolejne podobieństwa między szamanem i superbohaterem.

Pierwszym i podstawowym wyrazem zdobytej mocy szamańskiej jest duch opiekuńczy, który dokonuje wyboru szamana, a także prowadzi go i pomaga mu w czasie inicjacji. W przypadku Wallace'a taką funkcję spełnia Flex Mentallo. Podobieństw jest jednak znacznie więcej i obejmują one superbohaterów w ogóle. Jak pisze Szyjewski:

Całe życie szamana jest ściśle związane z działaniami [ducha opiekuńczego], szaman nie tylko widzi i słyszy, ale także działa przez niego [podkreślenie moje]. Podczas każdego seansu przywołuje swego ducha odpowiednim rytmem bębna oraz udostępnioną mu w czasie inicjacji specjalną „pieśnią szamańską”. (…) Bez jego pomocy szaman jest bezsilny (Szyjewski 2005: 83).

Bardzo wyraźnie przypomina to sytuację superbohaterów, którzy niemal nigdy nie dokonują heroicznych czynów, występując w swoim cywilnym wcieleniu, lecz muszą wcześniej przywdziać kostium (co odpowiadałoby z jednej strony ceremonialnej szacie, z drugiej mogłoby oznaczać przyjęcie w siebie ducha i działanie poprzez niego). Oczywiście można odpowiedzieć, że w przypadku superbohaterów przemiana jest podyktowana koniecznością zachowania swej „sekretnej tożsamości”, jednak już sama ta dwoistość jako element charakterystyczny dla superbohatera wydaje się znamionować fakt, że mamy tu do czynienia z pewnym rozbiciem i podzieleniem osoby. Tymczasem duch opiekuńczy często jest opisywany jako alter ego, sobowtór czy też cień szamana, psycholodzy zaś interpretują fenomen ducha opiekuńczego jako „część psychiki szamana, która jest w stanach normalnych niedostępna świadomości, a ujawnia się w stanach szamańskich” (Szyjewski 2005: 83–84). Wallace Sage/Flex Mentallo nie są jedynymi przykładami w komiksach Morrisona, podobnie bowiem można interpretować wieloraką osobowość Crazy Jane (poszczególne osobowości ze swoimi supermocami są różnymi duchami pomocniczymi, a opanowanie ich w pełni wiąże się z samouzdrowieniem), Dorothy Spinner, która eksternalizuje byty zasiedlające jej podświadomość, dzięki czemu może z nimi rozmawiać, a które także mogą działać na otoczenie, czy też Larry'ego Traynora, w którego ciele mieszka Negatywny Duch, nie wspominając o Animal Manie, którego zdolności odpowiadają rzeszy „duchów pomocniczych” udostępniających swe moce szamanowi.

Jak widać, główna moc odpowiada samej istocie superbohatera, oprócz tego jednak szamanom przypisywano cały szereg pomniejszych mocy, wśród których znajdują się „niewrażliwość na ogień, widzenie świata duchów, latanie i błyskawiczne przemieszczanie się w powietrzu, zdolności telepatyczne, zmiennokształtność, wkraczanie do wnętrza drzew i ludzi, wypuszczanie z jąder magicznego sznura, po którym można wspiąć się do nieba, oczarowywanie innych spojrzeniem, uzdrawianie i zabijanie z pomocą duchów i działań magicznych, kontrolowanie pogody” (Szyjewski 2005: 92). Innymi słowy: niemal pełen katalog najpopularniejszych zdolności superbohaterskich (z tą może różnicą, że Spider-Man wypuszcza swój magiczny sznur z nadgarstków).



Rola szamana w społeczeństwie

Szaman, jako ten, który umarł i zmartwychwstał w procesie choroby i inicjacji, a poprzez swoje cierpienie zdobył wiedzę, która pomaga całej społeczności, jest „najbardziej pierwotną postacią zbawczą” (Szyjewski 2005: 104), co szczególnie mocno podkreśla uzdrowicielski aspekt jego działalności. Z tego względu cieszy się szacunkiem społeczności, która jednocześnie obawia się go ze względu na jego umiejętności. Lęk ten czyni z szamana outsidera i czasem prowadzi do agresji. To kolejne podobieństwo do superbohaterów, którzy najczęściej z jednej strony cieszą się powszechną estymą, z drugiej zaś są ścigani przez organy prawa i spotykają się z przejawami wrogości. Podobnie jak w przypadku szamana, opinia publiczna często odwraca się od superbohaterów w chwilach, gdy ich umiejętności zawodzą.

Rolą szamana jest obrona równowagi wspólnoty oraz jej integralności psychicznej. Jak pisze Eliade:

Ogólnie rzecz ujmując można stwierdzić, że szaman broni życia, zdrowia, płodności, świata „światła” przed śmiercią, chorobami, bezpłodnością, przekleństwem i światem „ciemności” (Eliade 2008: 25).

Taką też funkcję wydają się pełnić superbohaterowie, co pokazuje przykład Fleksa Mentallo, który pomaga ludzkości wydobyć się z kryzysu spowodowanego przytłoczeniem śmiercią, chorobami i wojną.


Zakończenie – współcześni szamani

Choć cywilizacja zachodnia, jeśli nie liczyć różnych grup i jednostek sytuujących się w obszarze kontrkultury, wyzbyła się obecnie całkowicie światopoglądu magicznego i w dużej mierze wyzbywa się także światopoglądu religijnego (zwłaszcza w kwestii zdrowia duchowego, czy też raczej psychicznego – zmiana nomenklatury wydaje się niezwykle znacząca), teksty Morrisona każą się zastanowić, czy w ten sposób nie zrezygnowała jednocześnie z ważnego dla pomyślnego trwania społeczności elementu. Oczywiście trudno oczekiwać, że społeczeństwo powróci do wartości wyznawanych we wspólnotach pierwotnych, czy że powróci do odrzuconego już paradygmatu, według którego opisywało kiedyś rzeczywistość. Być może nie jest to jednak konieczne. Myśl szamańska znalazła swoich kontynuatorów nie tylko w prądzie neoszamańskim (którego najbardziej znanym przedstawicielem jest Carlos Castaneda, choć warto również wspomnieć o amerykańskim antropologu i szamanie Michaelu Harnerze), ale także w rozmaitych nurtach ezoterycznych czy wśród psychonautów – myślicieli badających sposoby na rozwijanie ludzkiej świadomości, często wspominających w tym kontekście o substancjach psychodelicznych. Można do nich zaliczyć Aldousa Huxleya, autora Nowego, wspaniałego świata, który swoje doświadczenia po zażyciu meskaliny opisał w książce Drzwi percepcji. Do najbardziej znanych należą Terrence McKenna, według którego spożywanie substancji psychodelicznych pomogło protoplastom człowieka wykształcić język, czy Timothy Leary, badający efekty zażycia LSD. Nie wypada też zapomnieć o Stanislavie Grofie, czeskim psychiatrze, który, prowadząc badania nad działaniem LSD stworzył specjalną metodę psychoterapeutyczną, w czasie której przeprowadza pacjentów przez doświadczenia rozpadu i odrodzenia charakterystyczne dla procesów inicjacji. Wszystkie te powiązania wydają się jak najbardziej uzasadnione, jeżeli spojrzymy na inne komiksy Morrisona, przede wszystkim jego sztandarowe dzieło (mające zresztą wiele wspólnych wątków z Fleksem Mentallo) – The Invisibles.


Jak można zobaczyć na kartach Fleksa Mentallo, rzeczywistość maluje się w ponurych barwach, jest przytłoczona ciemnością i wymaga interwencji kogoś, kto będzie w stanie przywrócić zaburzoną równowagę. Eliade, w kontynuacji przytoczonego nieco wyżej cytatu, pisze: „Trudno nam sobie wyobrazić, czym może być taki obrońca dla społeczeństwa archaicznego” (Eliade 2008: 25). Po przeczytaniu Fleksa Mentallo można, jak sądzę, dość łatwo odpowiedzieć: ktoś taki może być superbohaterem.


Bibliografia

G. Morrison i in., Flex Mentallo: Man of Muscle Mystery, New York 2012.
M. Eliade, Doświadczenie zmysłowe a doświadczenie mistyczne u ludów prymitywnych, w: Mity, sny i misteria, Warszawa 1999.

M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, t. III: Od Mahometa do wieku Reform, Warszawa 2008.
D. Fingeroth, Superman on the Couch: What Superheroes Really Tell Us about Ourselves and Our Society, New York 2004.
G. Morrison, Supergods, New York 2011.
A. Szyjewski, Szamanizm, Kraków 2005.

Osobom zainteresowanym problematyką inicjacyjną oraz badań nad substancjami psychodelicznymi polecam książki wymienionych w tekście autorów:

Michael Harner, Droga szamana, Wrocław 2007.
A. Huxley, Drzwi percepcji, Warszawa 2012.
A. Hofmann, Eliksir Hofmanna. LSD i Nowe Eleuzis, Warszawa 2011.
Stanislav Grof, Najdalsza podróż, Warszawa 2010.
Stanislav Grof, Obszary nieświadomości: raport z badań nad LSD, Kraków 2000.
Stanislav Grof, Poza mózg: narodziny, śmierć i transcendencja w psychoterapii, Kraków 1999.
Timothy Leary, Doświadczenie psychodeliczne, Warszawa 2011.
Terrence McKenna, Pokarm bogów, Warszawa 2007.

czwartek, 16 maja 2013

Superbohaterowie i szamani, część 1

Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie KZ. Wydanie Specjalne. Wszystkie ilustracje pochodzą z komiksu Flex Mentallo: Man of Muscle Mystery autorstwa Granta Morrisona i Franka Quitely'ego.

***


Jednym z elementów przewijających się w czteroodcinkowej serii Flex Mentallo Granta Morrisona jest krzyżówka, w której ostatnie wpisane słowo posiada magiczną moc. Ktokolwiek je wypowie, stanie się „najpotężniejszym człowiekiem we wszechświecie”. W krzyżówce znajdują się dwie luki, w związku z czym przez większą część historii znamy tylko część słowa: „SHA_A_”.

Pierwszym nasuwającym się skojarzeniem jest historia Billy'ego Batsona, bardziej znanego jako Kapitan Marvel. Młody chłopiec, na co dzień uliczny sprzedawca gazet, pewnej nocy podąża za tajemniczym nieznajomym do opuszczonego tunelu metra. Na stację wjeżdża futurystyczny, pokryty tajemniczymi symbolami pociąg, który wiezie Billy'ego do starego czarodzieja, przez tysiące lat broniącego ludzkości. Chłopiec ma przejąć jego obowiązki i w związku z tym zostaje obdarzony magicznym słowem: „Shazam!” – za jego pomocą przemienia się w superbohatera, Kapitana Marvela. Morrison tak opisuje specyfikę tego superbohatera:

Magiczne słowo było elementem, który łączył bohatera z fundamentem ludzkiej mowy; językiem, tworzeniem opowieści. Moce Kapitana Marvela nie pochodziły z lat spędzonych na siłowni ani z nieludzkiej fizjologii, ani z błękitnej krwi. Jego moc pochodziła z zaklęcia. Był magiem. (...)
Ostatecznie każdy z nas poszukuje własnego magicznego słowa: diety, związku, mądrości, która mogłaby przenieść nas ze zwyczajnego w nadzwyczajne. Ta uniwersalna ludzka nadzieja na transcendencję była paliwem rakietowym dla paska o Kapitanie Marvelu (Morrison 2011: 32–33).

Cytat ten tłumaczy jednocześnie, dlaczego pojawia się to nawiązanie: „magiczne słowo” to wyraz pewnej tęsknoty człowieka, pragnienia stania się lepszym, silniejszym, mądrzejszym. I choć nie wszyscy mamy predyspozycje lub środki finansowe, by stać się Batmanem, prawdopodobnie nikt z nas nie pochodzi także z planety Krypton, to każdy z nas mógłby odnaleźć magiczne słowo.


Jednak pozostanie na tym poziomie byłoby zwykłym eskapizmem, tymczasem Flex Mentallo idzie nieco dalej. Na końcowych stronach komiksu okazuje się bowiem, że w istocie magiczne słowo brzmi: „SHAMAN”. Szamanizm zostaje zasugerowany jako droga prowadząca do rozwinięcia ludzkiego potencjału. Odczytanie Fleksa Mentallo jako zapisu inicjacji szamańskiej pomoże zrozumieć dlaczego, wskaże również – być może – na to, jaką istotną rolę dla duchowości współczesnego człowieka pełnią superbohaterowie.


Kim jest szaman?

Według Andrzeja Szyjewskiego podstawowym wyznacznikiem szamanizmu, pozwalającym odróżnić go od innych zjawisk o charakterze religijnym i magicznym (co nie zawsze jest łatwe z uwagi na zróżnicowanie form jego występowania i spory wśród uczonych co do tego, jaka jest istota szamanizmu), jest obecność szamanów bądź szamanek, czyli osób, które „potrafią kontaktować się z rzeczywistością przekraczającą wymiar naoczności, ze światem dusz i bogów, zarówno w postaci podziemnej krainy zmarłych i krwiożerczych demonów, jak i niebiańskich sfer, oraz z duchami obecnymi w otoczeniu przyrodniczym i z ukrytymi przed oczami zwykłych członków społeczności” (Szyjewski 2005: 8). Do podkreślenia tych zdolności szamana często używana jest metafora trzeciego oka, wyrażająca postrzeganie duchowej strony rzeczywistości. Symbol ten pojawia się także we Fleksie Mentallo: przewodnikiem, który wprowadza małego Wallace'a do świata superbohaterów jest właśnie mężczyzna z zasłaniającym pół twarzy kapturem, na którym namalowane zostało oko (szamani korzystający ze swoich zdolności często również zasłaniają swoje oczy fizyczne).


Warto podkreślić, że szaman bierze aktywny udział w kontakcie z duchami, pełni rolę pośrednika między rzeczywistością nadprzyrodzoną a społecznością, w której działa. Jego talenty zawsze są nastawione na służbę większej zbiorowości i jest to cecha odróżniająca go od mistyka, którego przeżycie jest przeżyciem osobistym. Od kapłana z kolei odróżnia go sposób, w jaki kontaktuje się ze sferą nadprzyrodzoną: wyróżnikiem szamana jest mianowicie to, że nie łączy się z sacrum wyłącznie poprzez symbole, modlitwy czy ofiary, lecz wchodzi w stan transu (czy to poprzez „magiczny lot” do świata duchów, czy poprzez owładnięcie przez ducha), który jest odmiennym stanem świadomości. Z drugiej strony należy podkreślić, że szaman pełni również funkcje społeczne: „poza (…) rolą proroka i kapłana, może zarazem pełnić funkcje uzdrawiacza, wróżbity, meteorologa, tropiciela zwierzyny oswojonej i łownej, różdżkarza, nawet detektywa, maga i psychopomposa” (Szyjewski 2005: 15). Istotą wszystkich tych funkcji jest zaś strzeżenie równowagi, odnoszącej się, jak pisze Szyjewski, do różnych poziomów: „psychicznej integralności członków [społeczności], trwałości dynamicznej równowagi społecznej oraz zrównoważenia ekologicznego w gospodarowaniu zasobami naturalnymi, zwierzęcymi i roślinnymi” (Szyjewski 2005: 16). Superbohaterowie działają na ogół na drugiej z wymienionych płaszczyzn, Flex Mentallo na pierwszej i drugiej, zaś inny superbohater, o którym pisał Morrison – Animal Man – na trzeciej. Sądzę, że działalność ta w dużej mierze zbiega się z najważniejszą cechą definiującą superbohatera wyszczególnioną przez Danny'ego Fingerotha: „superbohater (…) musi reprezentować wartości społeczeństwa, które go wytworzyło” (Fingeroth 2004: 17) – czyli bronić status quo, a więc właśnie równowagi.


Inicjacja szamańska

Brak szamana oznacza, że społeczność wystawiona jest na działania złowrogich sił, szaman jest bowiem tą osobą, która broni ludzi przed zagrożeniami lub usuwa skutki szkodliwego wpływu duchów lub złowrogich czarowników (znów: podobnie jak superbohater, choć duchy i czarownicy w komiksowych przygodach zostają zastąpieni przez najeźdźców z kosmosu oraz superprzestępców).


Poszukiwania nowego szamana na ogół zaczynają się jeszcze przed śmiercią poprzedniego, jednak kiedy społeczność zostaje szamana pozbawiona, wysiłki zmierzającego ku wyznaczeniu nowego przybierają na sile. Czasami szaman jest przeznaczony do tej funkcji od urodzenia, czasami trzeba go wyszkolić. Z reguły potwierdzeniem jego powołania są różnego rodzaju niezwykłe znaki: urodzenie w czepku, dodatkowe kończyny lub inne anomalie związane z wyglądem, anomalie pogodowe towarzyszące porodowi, ale też wypadki, ciężkie choroby, które przebywa, dorastając, czy porażenie piorunem. Często również w wierzeniach szamani czy to istniejący, czy mitologiczni nie wywodzili się od „ziemskiego ojca” (Szyjewski 2005: 49). Te ślady niezwykłości nasuwają oczywiście skojarzenia z „historiami powstania” rozmaitych superbohaterów, spośród których można wymienić niebiańską genezę Supermana czy uderzenie pioruna, które w połączeniu z chemikaliami stworzyło Flasha. Niezwykłych wypadków prowadzących do powstania superbohatera znalazłoby się jeszcze więcej.

Wezwanie do pełnienia funkcji szamana z czasem przybiera na sile i może zaowocować wystąpieniem choroby szamańskiej. Oznacza to, że „wezwanie przez siły kosmiczne stało się tak silne i przemożne, że nie pozwal[a] na normalną egzystencję (…) Z czasem bowiem objawy choroby szamańskiej nasilają się aż do kompletnego wyczerpania organizmu i rozkładu psychiki” (Szyjewski 2005: 51). Z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku Wallace'a Sage'a – w zasadzie cały jego wątek to właśnie opis choroby szamańskiej, której natężenie doprowadza do inicjacji. Do cech choroby należą między innymi rozmarzenie i unikanie ludzi (dwie ostatnie cechy można wyraźnie dostrzec w retrospekcjach ukazujących relację Wallace'a i jego dziewczyny), nieodparty charakter wezwania, utrata przytomności, przywidzenia czy śmiech albo płacz bez powodu. Jak pisze Szyjewski, zdarzało się, że w takim stanie popełniano samobójstwa, proponowane odczytanie tłumaczyłoby więc także skłonności samobójcze bohatera.


Gwałtowność choroby szamańskiej jest zależna od czynników osobowościowych (zdarza się bowiem, że szamanami zostają osoby o niestabilnej, podatnej na rozchwianie psychice, choć, jak dowodzi Szyjewski, uznanie inicjacji szamańskiej i szamanizmu w ogóle za przejaw choroby psychicznej jest koncepcją błędną), ale również – przede wszystkim – od konstrukcji społeczeństwa. „Im bardziej szamanistyczna społeczność, tym łatwiejsze jest osiąganie stanu opętania przez duchy” (Szyjewski 2005: 55). Fragment ten dobrze wyjaśnia, dlaczego w przypadku Wallace'a inicjacja przebiega tak gwałtownie: społeczeństwo zachodnie jest praktycznie całkowicie wyzbyte wzorców jej przechodzenia.

Być może dlatego też inicjacja dokonuje się pod wpływem psychodelików (z wypowiedzi bohatera wiemy, że zażył mieszankę narkotyków, w tym LSD), które znacznie ułatwiają osiągnięcie stanu transowego – nikt nie jest w stanie przekazać Wallace'owi mechanicznych sposobów wywołania odmiennego stanu świadomości (wśród których znajdują się między innymi wyczerpujący taniec, bicie w bęben, śpiew czy też deprywacja sensoryczna). Tłumaczyłoby to także dość frapujący epizod, w którym Flex próbuje uratować chłopaka, który zażył narkotyk obdarzający nadludzkimi mocami. Doznania chłopaka pokrywają się z opisywanymi przez Szyjewskiego charakterystykami stanu transowego (poczucie jedności ze światem, pochłonięcia przez kosmos, z którym stanowi się jedność, przepełniające poczucie szczęścia, spokoju, radości). Niestety działanie narkotyku, które nie zostaje ukierunkowane przez nauki szamanistyczne, kończy się jego śmiercią. Tym, co mogłoby go uratować, było „słowo mocy” z krzyżówki – czyli „szaman”.


Według Mircei Eliadego podstawową funkcją szamana jest uzdrawianie, sednem inicjacji zaś: samowyleczenie. Jak pisze: „gdy powołanie objawia się poprzez chorobę lub atak epileptyczny, inicjacja jest równoznaczna z uzdrowieniem” (Eliade 1999: 96). Joan Halifax mówi w tym kontekście o „zranionym uzdrowicielu”:

Kryzys silnej choroby może być też centralnym doświadczeniem inicjacji szamana. Obejmuje ona spotkanie z siłami rozpadu i zniszczenia. Szaman nie tylko ma przejść przez próbę niszczącej choroby lub wypadku, ale jest też w tym procesie uzdrawiany (…) a jako wyleczony uzdrowiciel – tylko on znać może z autopsji obszar chorób i śmierci
 (Halifax 1979: 10; cytat za: Szyjewski 2005).

To „spotkanie z siłami rozpadu i zniszczenia” dokonuje się w końcowym fragmencie trzeciej części mini-serii, kiedy Wallace doznaje apokaliptycznych wizji wybuchu bomby atomowej oraz gigantycznego szkieletu na czarnym końcu, zrzucającego na ziemię gigantyczne naboje. Pokonanie przez Fleksa (który także odgrywa pewną rolę w inicjacji) nastoletniego Wally'ego to moment, w którym chłopak zostaje uzdrowiony, a jego osobowość zreorganizowana. Dzięki temu w czwartym rozdziale Wallace przypomina sobie nauki, których udzielił mu w dzieciństwie superbohater w zielonym płaszczu (którego można odczytać jako ducha przekazującego wiedzę). Zauważa wtedy brak równowagi w świecie, zyskuje „magicznych pomocników” (a więc duchy, które wspierają szamana i udzielają mu swojej mocy) w postaci Nanomana i Minimiss, i może zacząć uzdrawiać innych. Droga, którą przechodzi Wallace, wpisuje się tym samym w strukturę „choroba – samouzdrowienie – leczenie innych”, której istnienie postuluje Szyjewski jako konsekwencję hipotez Eliadego i Halifax. Na przedostatniej rozkładówce Wallace wypowiada magiczne słowo i rozbłyskuje jasnym, oślepiającym światłem – to powszechny na świecie opis solaryzacji szamana, symbolizujący przezwyciężenie mroków śmierci na wzór bohatera solarnego.

Chcę przeczytać część drugą




Bibliografia

G. Morrison i in., Flex Mentallo: Man of Muscle Mystery, New York 2012.
M. Eliade, Doświadczenie zmysłowe a doświadczenie mistyczne u ludów prymitywnych, w: Mity, sny i misteria, Warszawa 1999.

M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, t. III: Od Mahometa do wieku Reform, Warszawa 2008.
D. Fingeroth, Superman on the Couch: What Superheroes Really Tell Us about Ourselves and Our Society, New York 2004.
G. Morrison, Supergods, New York 2011.
A. Szyjewski, Szamanizm, Kraków 2005.

sobota, 5 stycznia 2013

London and What I Found There

Kiedy zastanawiałem się, co mógłbym sobie przywieźć z Londynu, w mojej głowie niemal natychmiast pojawiło się: „książki”. Rzecz mało może charakterystyczna dla samego miasta, ale jednocześnie chyba cenniejsza i bardziej użyteczna niż jakiekolwiek „suweniry” (a z samego wyjazdu mam przecież wspomnienia i zdjęcia). Tak więc pojechałem z dość sprecyzowanymi planami – kusiły mnie dwie powieści Angeli Carter ze ślicznej serii Penguin Modern ClassicsHeroes and Villains i The Infernal Desire Machines of Doctor Hoffman. Obie mógłbym co prawda dostać na Amazonie, ale wolę fizycznie kupować książki, kiedy tylko mogę. Ostatecznie nie kupiłem ani jednej, ani drugiej; jak powiedział filozof: „You can't always get what you want”. Kupiłem za to parę innych rzeczy, a przy okazji nachodziłem się trochę (tyle, ile się dało w ciągu trzech dni, w trakcie których do zrobienia były też ważniejsze rzeczy, takie jak Doświadczanie Londynu) po londyńskich księgarniach i mogę się teraz podzielić doświadczeniami: gdzie, co, za ile można kupić.

Pierwszym przystankiem w naszej książkowej wędrówce miało być Forbidden Planet, o którym nasłuchałem się mnóstwo dobrego. Miało – bo po drodze, na St. Martin's Place, w pobliżu Chinatown, natknęliśmy się na antykwariaty. Właściwie to antykwariaty połączone z tanią książką. Można tam znaleźć zarówno stare książki za mnóstwo pieniędzy, jak i mnóstwo rzeczy za 2–3 funty. I chociaż przeczuwałem, że miłośnik literatury anglojęzycznej będzie się czuł w Londynie jak w domu, to nie do końca byłem przygotowany na ogrom tego uczucia. Dało się tam znaleźć wszystko, co mi się mogło zamarzyć: Bukowskiego, Burroughsa, Carter, Chabona (było też wielu innych autorów na B i C), Frasera, Wodehouse'a... wszystko na półkach, tak zupełnie zwyczajnie. Nawet gdyby nie było innych powodów, mógłbym wracać do Londynu, żeby kupować tam książki.

Po buszowaniu w antykwariatach udało nam się zajrzeć do Forbidden Planet. To Ziemia Obiecana każdego, kto kiedykolwiek był fanem czegokolwiek i lubi gadżety. Star Wars, Star Trek, Doctor Who, Marvel, DC i miliony innych jeszcze franczyz. Figurki, kubki, breloczki, pluszaki, koszulki – co Ci tylko przyjdzie do głowy. To na parterze. W piwnicy natomiast znajduje się przepotężny dział z fantastyką. To miejsce może wywołać uczucie przytłoczenia, bo aż nie wiadomo, na co wydać pieniądze. Na szczęście (a może i nieszczęście) są tu przede wszystkim książki nowe, a więc stosunkowo łatwo dostępne, raczej nie ma co liczyć na jakieś stare, zakurzone egzemplarze rzadkich tekstów, które mają swój nieodparty urok. Podobnie rzecz się ma z komiksami, których również jest mnóstwo, zarówno z dużych wydawnictw, jak i niezależnych. Tutaj też ujawniła się wreszcie pewna wada kupowania książek w Londynie, a mianowicie ceny. Książki w miękkiej oprawie kosztują tutaj przeciętnie 7–10 funtów, więc mniej więcej tyle co w Polsce, a nawet trochę drożej. Amazon, który najczęściej obniża ceny, czasem całkiem sporo, zaburzył nieco moją ocenę (nie muszę też chyba dodawać, że ma pod tym względem sporą przewagę, kiedy trzeba pilnować swojego budżetu). Komiksy natomiast kosztują od 15 funtów w górę – z bólem serca musiałem zrezygnować z zakupu twardookładkowych edycji WE3 i Joe the Barbarian Granta Morrisona.

Warto jeszcze wspomnieć o miejscach szerzej dostępnych, to znaczy księgarniach sieciowych. Na stacjach metra, lotniskach i podobnych miejscach można często znaleźć księgarnie sieci W H Smith, na ogół nieduże, zaopatrzone w najbardziej znane tytuły i różne przydatne w drodze artykuły. Jest też Waterstones (dawniej Waterstone's). Duże sklepy, przypominające Empiki... i rodzące podobne problemy (choć w UK sporą częścią tego problemu jest też Amazon i supermarkety, z którymi duże księgarnie muszą bardzo intensywnie konkurować, co jak zawsze odbija się na mniejszych). Dopiero będąc w Waterstones miałem okazję się przekonać, jak inspirującym i bogatym we wszystko miejscem jest Londyn, posiadający cały własny regał w dziale podróżniczym (zaliczyłem też kolejny moment zachwytu, patrząc na półkę z poezją i znajdując tam Blake'a). Warto też zajrzeć tam na półkę z wyprzedażami – można trafić na ciekawe rzeczy.

Poszukiwane długo powieści Angeli Carter ostatecznie znalazłem, choć zdążyłem się już wtedy zaopatrzyć w kilka innych, znacząco tańszych tytułów (Post Office Bukowskiego, The Inimitable Jeeves Wodehouse'a i How Far Can You Go? Davida Lodge'a; pewnie w swoim czasie doczekają się własnych notek). Z pewnym smutkiem pomyślałem, że jestem skazany na Amazona – o ile bojkotowanie Empiku przychodzi mi łatwo, o tyle w sytuacji, kiedy dużo mniejszym kosztem można się zaopatrywać w naprawdę interesujące książki, odmówienie ich sobie urasta niemal do rangi konfliktu tragicznego. Ale dylematy moralne mola książkowego to już temat na inną notkę. Na koniec polecę po prostu londyńskie antykwariaty. Dobrze, że są.

środa, 7 listopada 2012

Skok w myślodsiewnię. Locke & Key vol. 5: Clockworks

Gdyby Harry Potter był horrorem, wyglądałby mniej więcej jak Locke & Key, komiksowy cykl jednego z moich ulubionych twórców, Joe Hilla.

Locke & Key to historia trójki rodzeństwa, Tylera, Kinsey i Bode'a, którzy po tym, jak ich ojciec został zamordowany, przenoszą się z matką do jego rodzinnego domu w miasteczku Lovecraft w stanie Massachusetts. Posiadłość o nastrojowej nazwie Keyhouse jest z pozoru zupełnie zwyczajna, ale szybko okazuje się, że poukrywano w niej całą masę magicznych kluczy. Jeden z nich sprawia, że dusza człowieka opuszcza ciało. Inny pozwala grzebać ludziom w głowach (zupełnie dosłownie) i wyciągać z nich wspomnienia albo wkładać różne rzeczy. Jeszcze inny pozwala zmienić płeć. To tylko trzy przykłady, innych jest mnóstwo i ich możliwości są przez Hilla do oporu wykorzystywane, żeby wprowadzać gwałtowne zwroty akcji. Oczywiście oprócz kluczy są też tajemnice (na przykład: jaki związek z kluczami ma śmierć ojca rodziny? i co znajduje się za Czarnymi Drzwiami?), oraz Zło, tym bardziej przerażające, że skrywa się pod wyjątkowo przekonującym przebraniem (i tym bardziej dla mnie fascynujące, że to kolejny czarny charakter, obok Voldemorta, który jest ewidentnie inspirowany Steerpike'iem z cyklu Gormenghast).

Oprócz podszytych grozą wątków fantastycznych są tu również trudne relacje i problemy rodziny dotkniętej potworną stratą (i tutaj Hill robi coś, co uwielbiam – wykorzystuje motywy fantastyczne do powiedzenia czegoś o swoich bohaterach; najbardziej przejmującym przykładem jest chyba rozdział „Beyond Repair” kończący trzeci tom), a czasami również kwestie obyczajowe.

Seria ukazuje się w zeszytach, które jednak składają się na stanowiące spójne całości tomy (zaplanowane niezwykle drobiazgowo – akcję tomu piątego zapowiada pojedynczy panel w tomie drugim). „Clockworks” jest przedostatni i pełni w całej historii funkcję podobną, jak szósta część Harry'ego Pottera albo piąty sezon Zagubionych – to ten moment, w którym dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi i jakie wypadki miały miejsce, nim główni bohaterowie wkroczyli na scenę w pierwszej części (myślę zresztą, że podobieństw do obu serii znalazłoby się więcej). Oczywiście okrutnie retarduje to akcję po chorym cliffhangerze kończącym tom poprzedni. Pierwszy zeszyt cofa się do roku 1775 i pokazuje jak i czemu powstały Czarne Drzwi i magiczne klucze. Drugi, zatytułowany „SMASH!”, na chwilę wraca do współczesności, żeby popchnąć akcję do przodu o jeden krok potrzebny, by zamienić oczekiwanie na zakończenie w absolutnie piekło. Kolejne cztery zaś opowiadają historię ojca Tylera, Kinsey i Bode'a oraz jego przyjaciół, tłumacząc, skąd się wziął główny czarny charakter serii. Więcej satysfakcji rodzi tutaj poznawanie odpowiedzi na nurtujące do tej pory pytania niż napięcie związane z tym, co się wydarzy (bo z dotychczasowej lektury wiemy, do czego to doprowadzi) – choć Hill potrafi nawet nieznane do tej pory postacie napisać tak, że ich los nas obchodzi i mamy nadzieję, że jednak unikną śmierci.

„Clockworks” to kolejna fascynująca (i trochę frustrująca) część świetnie napisanej komiksowej serii, nieco bardziej rozrywkowej niż powieści Hilla (a może to większa niż zwykle domieszka fantasy rodzi takie wrażenie), ale nie mniej oddziałująca na emocje, pełna bohaterów, z którymi można się silnie zżyć – jak w każdym dobrym cyklu.

piątek, 5 października 2012

Przeczytane we wrześniu

Może tylko ja tak mam, ale dopiero po zakończeniu okresu przymusowego zapoznawania się z literaturą (nieco dłuższego niż przeciętnie ze względu na studia) poczułem wzrastający na nowo apetyt czytelniczy. Zakończone właśnie wakacje będę dobrze wspominał dobrze z kilku powodów, a jednym z nich jest właśnie to, że na nowo odkryłem, jak ogromną przyjemność może dawać czytanie książek. Z tej okazji postanowiłem podzielić się wybranymi książkami przeczytanymi w tym miesiącu oraz tym, co mi się w każdej z nich podobało. Jeżeli powrót na studia znowu nie uśpi mojej miłości do książek, będę takie notki pisał również później.


M. Chabon, The Amazing Adventures of Kavalier & Clay – zasadniczo bardzo rzadko czytam książki głównonurtowe, fantastyka opisuje świat w sposób, który jest mi dużo bliższy. Chabon uwiódł mnie przede wszystkim niesamowicie eleganckim stylem, barwnym i wyszukanym, ale nie popadającym w barokowe rozbuchanie. Poza tym: świetna kompozycja i narracja (trzecioosobowa wszechwiedząca, wyzyskana na maksa, jednym zdaniem odnoszącym się do przyszłości stawia aktualne działania bohaterów w zupełnie innym świetle), dużo pięknych i mądrych zdań o psychice bohaterów i życiu w ogóle. No i od pewnego czasu szczególnie silnie przemawiają do mnie teksty opowiadające o poszukiwaniu i osiąganiu wolności, a ta książka o tym właśnie jest, i nie tylko o tym, bo jeszcze o miłości, samotności i cierpieniu. Nie wspominając już o sporej dawce autoteliczności, opowiadania o samym procesie tworzenia. To wszystko sprawia, że Zdumiewające przygody… stanowią pełnowartościowy literacki posiłek, taki jak dziewiętnastowieczne powieści – ogromny, sycący (w przeciwieństwie do współczesnych fast foodowych cykli) i niesamowicie smaczny. Chabona będę jeszcze czytał.

A w ramach dodatku cytat: Sammy felt, that morning, with his ribs bruised and a wan flavor of chlorine at the back of his mouth, that he would rather not love at all than be punished for loving. He would have no idea how long his life would one day seem to have gone on; how daily present the absence of love would come to feel.

flix, Dziewczyny – na ogół to Ina kupuje tego rodzaju komiksy (obyczajowe, niezależne, o prostej, ale interesującej kresce) a ja je potem od niej pożyczam, sam natomiast zaopatruję się w nieco bardziej mainstreamowe pozycje na przykład z Vertigo. Tym razem jednak się skusiłem, bo ogromnie lubię historie spod znaku „chłopak spotyka dziewczynę, a potem chodzą sobie i rozmawiają” – kilka z moich ulubionych filmów (jak Przed wschodem słońca czy Między słowami) opiera się na takim właśnie schemacie fabularnym. Tutaj jest on zrealizowany w konwencji mocno komediowej, choć bliskość i szczerość bohaterów są zupełnie autentyczne. Ostatecznie wychodzi z tego zaskakująco poważna i mądra opowieść.

V. Woolf, Między aktami – oprócz wychodzenia poza czytelnicze przyzwyczajenia, postanowiłem ponadrabiać też trochę klasyki różnorakiej. Między aktami pożyczyłem na pierwszym salonie literackim (gorąco polecam ten pomysł) – z jakiegoś powodu umiejscawiałem sobie Virginię Woolf nieco wcześniej w czasie (nie mam pojęcia dlaczego!), więc sporym zaskoczeniem było to, jak bardzo ta proza jest modernistyczna. Zaskoczenie zdecydowanie pozytywne, należy dodać; ogromnie lubię zmiany punktów widzenia, zsubiektywizowaną narrację przechodzącą miejscami w strumień świadomości (to styl zupełnie inny niż u Chabona, który o swoich bohaterach pisze mocno „z zewnątrz”) i inne tego typu zabiegi. Zafascynowała mnie ta książka z jednej strony konkretnymi realiami historycznymi i ustosunkowaniem do przeszłości (te kwestie wyczuwałem raczej intuicyjnie, bo nie mam na ich temat wielkiej wiedzy, chętnie przeczytałbym jakieś opracowania na ten temat), a z drugiej duszną, krępującą atmosferą społecznych konwenansów, którą chyba każdy w różnych sytuacjach może odczuć.

W.S. Burroughs, Queer (polski tytuł: Pedał) – druga (w kolejności pisania, nie wydania) powieść Burroughsa, kontynuacja autobiograficznego Ćpuna, opowiada o jego życiu w Meksyku, homoseksualnym romansie i odstawieniu narkotyków. To taki pośredni etap w jego twórczości: stosunkowo prosty, autobiograficzny tekst, w którym jednak pojawiają się już dygresyjne opowieści, które zdominują później jego pisarstwo – mam wrażenie, że teraz lepiej rozumiem, na czym to polega, i chętnie wróciłbym teraz do Zachodniej krainy (no i w końcu chyba przyjdzie pora na Nagi lunch), żeby zobaczyć, jak się zmieni mój odbiór pod wpływem lektury Pedała. Bardzo interesujący jest również kontrast między tą powieścią a Ćpunem, widać bowiem wyraźną różnicę w sposobie kreacji głównego bohatera: William Lee na dragach jest wyczilowany i zdystansowany, bez dragów – roztrzęsiony, niepewny siebie, rozpaczliwie pragnący bliskości. Uderzający kontrast. Warto zwrócić jeszcze uwagę na przedmowę (dla niepoznaki umieszczoną na końcu) Burroughsa, która jest doskonałą demonstracją fascynującej techniki literackiej, czyli cut upu.

G.K. Chesterton, Powrót Don Kichota – Chesterton lubi w swoich powieściach zderzać ze sobą przeciwstawne idee i patrzeć, co z tego wychodzi. I chociaż zawsze widać wyraźnie, po której stoi stronie, to nigdy nie dokonuje uproszczeń, ba, czasami potrafi nawet znaleźć rzeczy łączące adwersarzy. Tak też się dzieje w tej powieści, w której ścierają się arystokraci pragnący powrotu czasów średniowiecznych oraz socjaliści. A ja tak mam z samym Chestertonem, z którym w wielu kwestiach głęboko się nie zgadzam, a w innych radośnie mu przytakuję. Ale dzięki temu zmusza do myślenia, nie wspominając już o tym, jakim jest fantastycznym gawędziarzem.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Czy Superman jest super?



Na Poltergeiście ukazał się ostatnio tekst proponujący, jak uczynić Supermana interesującą postacią. Autor tak tłumaczy pobudki, które skłoniły go do sięgnięcia po klawiaturę:

Na warsztat wezmę chyba najbardziej znanego i najbardziej dennego superbohatera. W zasadzie jedyną wyróżniającą go rzeczą jest fakt, że był pierwszym superbohaterem. Mówię oczywiście o Supermanie.



Superman denny?!

Oczywiście szybko zdałem sobie sprawę, że faktycznie tak jest, przynajmniej jeśli chodzi o potoczne wyobrażenie tej postaci – określenie „Niebieski Harcerzyk” funkcjonuje przecież nie od dzisiaj. Zacząłem się więc zastanawiać, dlaczego tak jest, i przyszło mi na myśl kilka kwestii, które warto poruszyć w związku z tym tematem.

Po pierwsze: wszechmoc. Zestaw mocy Supermana czyni z niego „Latającą Cegłę” i w zasadzie jest w stanie rozwiązać niemal każdy problem (czy może raczej większość problemów przestaje istnieć po zetknięciu z kryptońską pięścią). Można oczywiście uszczuplić zestaw mocy Supermana, co też często się dzieje przy okazji kolejnych rebootów, resetów i innych niecnych czynów popełnianych na komiksowej ciągłości. Zawsze można też użyć kryptonitu (tym chwytem chętnie posługiwał się serial „Smallville”, a przynajmniej ta część, którą oglądałem, czyli pierwszy sezon). Z drugiej jednak strony: jedną z najlepszych historii o Supermanie, jakie czytałem, jest seria „All-Star Superman” Granta Morrisona (ze wszech miar warta polecenia; Morrison zresztą od początku swojej kariery udowadnia, że z każdą postacią potrafi zrobić coś ciekawego), w której fakt, że „Człowiek ze Stali” jest wszechpotężny (staje się nawet niewrażliwy na kryptonit), zupełnie nie przeszkadza dramatyzmowi historii. Niezwykle trafna wydaje mi się myśl mojego przyjaciela Przemka, który po przeczytaniu „All-Star Superman” powiedział, że Superman opiera się na „emocjonalnych historiach o ratowaniu świata”. Bardziej istotne niż ograniczanie mocy (którego nie bagatelizuję, bo przecież nie chcielibyśmy, żeby Superman rozwiązał problem jednym dmuchnięciem swoich potężnych, kryptońskich płuc) wydaje się odpowiednia stawka emocjonalna. Nawet kilkuzeszytowa, prosta łupanina, jaką była „Śmierć Supermana”, działała. A działała właśnie dlatego, że gra toczyła się o wysoką stawkę.

Drugim problemem, jest, jak sądzę, jednoznaczność moralna. Superman jest klasycznym, pozytywnym bohaterem. W którymś momencie zaczęto go w związku z tym uważać za naiwnego i prostodusznego, a uosabiane przez niego ideały – za tożsame z utrzymywaniem status quo (jeżeli się nie mylę, trend ten rozpoczął Frank Miller swoim „Powrotem Mrocznego Rycerza”, gdzie Superman jest marionetką posłusznie wykonującą polecenia rządu). Oczywiście tak naprawdę Superman znajduje się ponad rządem i poza prawem, co z jednej strony może z niego czynić wywrotowca (taki rys nadaje mu Grant Morrison w zrestartowanej serii „Action Comics”, powracając tym samym do korzeni tej postaci), z drugiej – dyktatora, który może starać się zaprowadzić porządek na świecie za cenę wolności jednostki (taką problematykę porusza Mark Millar w „Superman: Red Son”). Zmącenie jasnego podziału na czarne i białe wydaje się stosunkowo łatwe, i nie trzeba wcale czynić z Supermana antybohatera, ani tym bardziej łotra: wystarczy postawić go wobec dylematu z dwoma wyjściami, z których każde jest dobre, ale na inny sposób. Albo skonfliktować go ludźmi, których broni.

Trzeci problem wiąże się mniej z postacią, a bardziej ze specyfiką tego momentu kultury, w którym żyjemy. Jeżeli bowiem spojrzeć na bohaterów współczesnych seriali czy filmów, to można dostrzec sporą ilość antybohaterów, którzy z jednej strony są mniej jednoznaczni moralnie, z drugiej zaś – o wiele mniej sympatyczni. Zastanawiam się więc, czy Superman nie jest po prostu zbyt staroświecki? Może należałoby wrócić do sposobu pisania tej postaci ze Srebrnego Wieku i dołożyć w ten sposób parę wpisów na Superdickery?

Jak widać pisanie komiksów o Supermanie rzeczywiście może być problematyczne (choć można by złośliwie powiedzieć, że złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy). Z drugiej strony tak niezwykle dobry bohater to ktoś, kogo dobrze mieć w kulturze (poza heroicznym Kryptończykiem przychodzi mi na myśl tylko Doktor, swoją drogą bardzo podobny do Supermana, tylko bardziej interesujący, bo nie posługuje się przemocą), nawet, jeśli wydaje się niemodny i „denny”.