wtorek, 20 września 2016

Wierszowy wtorek. Ch. Simic, Sklep z odzieżą używaną

Duży wybór przeszłych żyć:
Przebieraj w nich do woli,
Szukając tego, które dobrze leży,
Czyste, świeżo wyprasowane
Choć z przetartym kołnierzykiem.

Odziany w czerń manekin
Czeka przy drzwiach, by cię obsłużyć.
Przyszpila cię wzrokiem.
Jego wąsik jakby rysowany
Czubkiem zgasłego cygara.

Wieże spodni się krzywią,
Gdy próbujesz uciec,
Kapelusze zmarłych toczą się
Po podłodze, spiesząc,
By odprowadzić cię za drzwi.

* * *

Tłumaczenie sporządzone na Warsztaty Przekładu Poetyckiego, które odbywają się w Krakowie w ramach Festiwalu Miłosza.

Simic nauczył mnie, że poezja niekoniecznie musi być na serio – może być zabawna, dziwna, śmieszna i nic się nie stanie, poetycka policja nie przyjdzie, by relegować ją na półkę z wierszykami dla dzieci.

piątek, 16 września 2016

Fikcyjny fiątek. Warsztat mojego ojca

Warsztat mojego ojca mieści  się za domem, w rogu podwórka. Blacha falista tworzy dach i dwie ściany, oddzielające od ogrodu i działki sąsiadów; metalowa rura wspiera czwarty róg konstrukcji. Wewnątrz zalega rumowisko pełne starych narzędzi, obróbek blacharskich, materiałów budowlanych, śmieci.

Co jakiś czas organizujemy tam porządki, wkrótce jednak zamęt wkrada się na nowo: jak w szufladzie biurka, gdzie na początku roku szkolnego każda rzecz ma swoje miejsce, a w czerwcu wysypują się z niej sterty papierków, wypisanych mazaków, połamanych ekierek, w rogach natomiast zalega ciemny pyłek – może grafit z ołówków, a może po prostu uboczny produkt istnienia, widoczny ślad entropii . Jeśli wyobrazisz sobie, jak podobny proces przez trzydzieści lat zachodzi na przestrzeni osiemdziesięciu metrów kwadratowych –  zobaczysz warsztat.

W zeszłym roku ojciec zaczął dodatkowo sprzedawać okna dachowe, warsztat trzeba więc było gruntownie oczyścić . Zabraliśmy się za to we trzech: tata, mąż mojej siostry i ja. Na śmietnik trafiły stosy kartonów i zmięte kule folii zabezpieczającej, przemoknięta wełna mineralna, skrawki blach. Na złom – po rozbiciu młotem – wywieźliśmy żeliwną gilotynę do blachy i trzystukilogramowy, przypominający miniaturową lokomotywę silnik do spawarki. To, co zostało, staraliśmy się ułożyć w równe, przedzielone alejkami rzędy.

Przy ścianie garażu, pod drewnianą paletą i stertą rynien, znaleźliśmy dziurę: kwadratową, o nieregularnych krawędziach. Boki nie miały chyba nawet trzydziestu centymetrów. Zaświeciłem w głąb  latarką z telefonu: ciemno. Tylko ściany lśniły lekko, jakby pokryte wilgocią. Położyłem się więc na brzuchu i włożyłem rękę najgłębiej, jak potrafiłem. Pustka. Przez chwilę wydawało mi się, że palcami musnąłem dno, ale natrafiłem tylko na lekkie przewężenie. Dziura mogła się ciągnąć jeszcze długo, a jednocześnie naszło mnie nagle uczucie, że coś znajduje  się tuż za zasięgiem moich palców, tak blisko, że gdybym tylko zdołał jeszcze trochę się wyciągnąć, to odkryłbym jej tajemnicę.
„Ciekawe, czy zmieściłoby się tu roczne dziecko?” – pomyślałem nagle.

*

Nikomu o tym nie opowiadałem, ale kiedyś oprócz siostry miałem jeszcze brata. W zasadzie niewiele jest do opowiadania i trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której mogłoby to naturalnie wypłynąć  w rozmowie: Janek urodził się trzy i pół roku po mnie, rok po mojej siostrze. Miał piętnaście miesięcy, kiedy zniknął.

Moja rodzina raczej o tym nie rozmawia – w albumach nie ma jego zdjęć, próżno szukać kaset z jego nagraniami. Czasem wydaje mi się, jak to bywa w przypadku wyjątkowo odległych wspomnień albo snów, że go sobie tylko wymyśliłem . A jednak jestem przekonany, że pamiętam, jak bawiliśmy się z siostrą na podwórzu. Rodzice rozmawiali z sąsiadami przy płocie, Janek krążył wokół nas – dość duży, by zainteresować się zabawą, za mały, żeby brać w niej udział. Nie zwracaliśmy na niego uwagi i w którymś momencie gdzieś sobie poszedł. I jakby widzę jeszcze, choć może to też dopowiedziałem sobie później, sterty żelastwa, arkusze blach, za którymi dopiero co zniknął mój braciszek.

Szukali go potem na podwórku, na ulicy, u sąsiadów, w warsztacie. Nie znaleźli. Być może nawet zajrzeli w ten kąt, ale nie odsunęli całej sterty rupieci. Nie odkryli dziury.

*

Podniosłem się i otarłem twarz z kurzu i potu. Staliśmy tak we trójkę  nad naszym znaleziskiem, kiedy moja siostra zawołała przez okno, że obiad gotowy. Pomyślałem o jej synu, raczkującym pewnie właśnie po kuchni: miał już prawie siedem miesięcy, próbował niezdarnie wstawać. Wkrótce zacznie chodzić, zapuszczać się na wyprawy badawcze po ogrodzie i podwórzu .

Wyszedłem z warsztatu i przywiozłem wypełnioną ziemią taczkę. Ojciec podał mi łopatę.

W milczeniu sypałem grudę za grudą . Poszło szybko, przewężenie zatrzymało ziemię – inaczej kto wie, jak długo by to trwało, ile ziemi by trzeba, żeby naprawdę wypełnić dziurę. Kiedy skończyłem, mocno ubiłem powierzchnię, a ojciec przywalił na górę metalową płytę. Patrzyliśmy właśnie na nasze dzieło, kiedy z okna znów wychyliła się moja siostra.

– Idziecie czy nie?

– Skończyliśmy właśnie – odparłem. Zdjąłem rękawice i poszliśmy do domu.


środa, 14 września 2016

WIDMA



Z pewnym opóźnieniem donoszę, że w czerwcu ukazał się drugi numer WIDM – wydawanego przez Massolit czasopisma promującego współczesną poezję polską i amerykańską. W środku, obok wielu znamienitych tekstów, znalazły się również moje tłumaczenia wierszy Thei Brown. Wszystkich pasjonatów poezji współczesnej zachęcam do zapoznania się – część tekstów można przeczytać na stronie internetowej pisma.

wtorek, 13 września 2016

Wierszowy wtorek. Limeryki


1. Żył był listonosz w Trieście,
Co lubił tarzać się w cieście.
Podczas urodzin mera
Do tortu wskoczył, przechera,
Siejąc zgorszenie w mieście.

2. Pewien emeryt z Brunszwiku
Miał limeryków bez liku.
Lecz sylab nie liczył,
Sąsiadów indyczył,
Aż zniknął emeryt z Brunszwiku.

3. Żyła raz Polka w Tangierze –
w gorączkę wpędzało ją zwierzę;
leżąc na łóżku
krzyczała w poduszkę:
„O rety, świnka mnie bierze!”

I ten, który zaczął mój krótki flirt z limerykami, zanotowany na marginesie podczas którychś zajęć na anglistyce:

4. There lived a drag queen in Chester
Who met an imposing molester.
She ripped off his balls
And fed them to gulls
And he never again did her pester.

wtorek, 6 września 2016

Wierszowy wtorek. Haiku IV

Przeleciał gołąb
– kotka tęskniła za nim
jeszcze przez chwilę

* * *

Różne życiowe okoliczności sprawiają, że trochę ciężko mi idzie ostatnio z wierszami, do tego stopnia, że w moim notesie pojawiają się nawet tygodniowe luki. Ale tak też czasem bywa – najważniejsze, żeby nie dokonywać z tego powodu mentalnego samobiczowania, tylko zaakceptować fakt, że człowiek nie zawsze ma siły na bycie twórczym. A zresztą – czasem przestoje spowodowane są tym, że wracam do dawniejszych tekstów. Mam kilka dłuższych wierszy, które muszą jeszcze wprawdzie dojrzeć, ale za jakiś czas pewnie się tu pokażą. Mam też trochę prozy. Może i ona się pokaże?

W ramach dodatku wrzucam cytat z czytanych właśnie Wykładów amerykańskich Calvina. Bardzo zgrabnie ujmuje to, jak myślę o pisaniu poezji i prozy, i jak chciałbym pisać:

Powodzenie tak wiersza, jak prozy polega na szczęśliwym doborze środków ekspresji, co niekiedy udaje się osiągnąć w nieoczekiwanym przebłysku intuicji, ale co z reguły zakłada cierpliwe poszukiwanie mot juste, tak aby każde słowo stało się nie do zastąpienia, a zestrojenie dźwięków i myśli stwarzało obraz sugestywny i gęsty. Jestem przekonany, że pisanie prozy nie powinno się różnić od pisania wierszy, w obu przypadkach pisanie jest poszukiwaniem właściwej ekspresji, niezrównanej, gęstej, zwięzłej, znaczącej.