czwartek, 20 marca 2014

Hal Duncan: An A-Z of the Fantastic City

Czasami zdarzają się cudowne momenty synchroniczności, kiedy nagle natrafiamy na książkę, o której nie słyszeliśmy, a która idealnie wpasuje się w odczuwane właśnie w tej chwili potrzeby czytelnicze.

Akurat naczytałem się o pisarskich eksperymentach, opowiadaniach w formie alfabetów i list, o tekstach literackich udających teksty nieliterackie. Akurat lektura Trieste and the Meaning of Nowhere Jan Morris rozbudziła na nowo moją fascynację miastami. I właśnie wtedy zorientowałem się, że Hal Duncan (którego lubię i którego teksty nawet zdarzyło mi się tłumaczyć) wydał w formie drobnej książeczki (a także ebooka) An A-Z of the Fantastic City, czyli ni mniej, ni więcej, tylko alfabetyczny przewodnik po różnych fantastycznych metropoliach. Nie trzeba mnie było namawiać, zaopatrzyłem się natychmiast.

Na kartach leksykonu znajdują się miasta, które na pewno dobrze znacie, jak Ambergris i R'lyeh, miasta, które przypuszczalnie znacie częściowo z wizyt lub lektury, jak Londyn czy Washington, po miasta zupełnie nieznane i tajemnicze – jak Niebo lub Zeropol. Ale nawet na te, o których, zdawałoby się, niewiele już można powiedzieć odkrywczego, Duncan rzuca nowe światło (patrz: Camelot), opisując ich dzieje, przedstawiając najznamienitszych ambasadorów lub dzieląc się własnymi doświadczeniami z wizyty. Powracają też miasta, które odcisnęły wpływ na dotychczasowej twórczości Szkota – jeśli zetknęliście się wcześniej z jego powieściami lub opowiadaniami, z pewnością rozpoznacie podczas lektury An A-Z... Kur czy Sodomę. Każde z miast staje się pretekstem do wspominków lub rozważań, zaryzykuję nawet tezę, że Duncan w niczym nie ustępuje prekursorowi fantastycznej kartografii, Italovi Calvinowi. I jeśli zachwyciliście się Niewidzialnymi miastami – albo jeśli lubicie przechadzać się ulicami istniejącymi trochę na papierze, a trochę w Waszych głowach – An A-Z of the Fantastic City samo w sobie okaże się fantastyczną wyprawą, a także inspiracją do dalszych podróży.

sobota, 1 marca 2014

Empathy for the Devil


Lubimy przemoc i nie jest to chyba nic nowego, bo już średniowieczne obrazy pełne są wizji piekła i nieszczęśników cierpiących tam katusze. Potem nadeszła literatura gotycka i markiz de Sade – patron kina gore i torture porn – w którego dziełach grzeszników zastępują ofiary zupełnie niewinne, a przemoc staje się narzędziem upodlenia i degradacji. Wreszcie, w dwudziestym wieku, pojawiło się kino, telewizja oraz gry komputerowe, a przemocy nie trzeba już sobie wyobrażać, można ją zobaczyć.

Na Pulpozaurze ukazał się mój tekst poświęcony pierwszemu sezonowi Hannibala. Zapraszam do lektury.