poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Polecanki: „Exile” i „Blackout”


Po obejrzeniu kilku brytyjskich seriali i zaznajomieniu się z grającymi tam aktorami, zacząłem znajdować nowe fajne dramy sprawdzając, w czym zagrali kiedyś albo całkiem niedawno moi ulubieni. Dzięki temu mam gwarancję, że nawet, jeśli serial nie będzie stał na zbyt wysokim poziomie, to przynajmniej będzie na kogo popatrzeć. W ten sposób trafiłem między innymi na fascynujące State of Play czy trzymające w napięciu Mad Dogs, o którym kiedyś jeszcze coś wspomnę. Dzisiaj chcę krótko napisać o dwóch smakowitych, choć niewielkich (raptem trzy godziny) kąskach właśnie dla tych, którzy lubią, jak jest na kogo popatrzeć. Są to zeszłoroczne Exile oraz zupełnie świeżutki Blackout, czyli pierwsza partia serialowych polecanek.

W pierwszym z nich fantastyczny jak zawsze John Simm gra nadużywającego narkotyków dziennikarza, który po utracie pracy i rozpadzie związku postanawia wrócić do rodzinnego Manchesteru, gdzie ma nadzieję ma nadzieję pogodzić się z chorym na Alzheimera ojcem (Jim Broadbent), który brutalnie pobił go w młodości. W drugim z kolei Christopher Eccleston gra skorumpowanego członka rady miejskiej i alkoholika, który przypuszcza, że w alkoholowym zamroczeniu popełnił morderstwo i próbuje odkupić swoje winy, startując w wyborach na burmistrza.


W obu przypadkach mamy do czynienia z antybohaterami, których naprawdę trudno byłoby polubić (bohater Exile w jednej z pierwszych scen policzkuje kobietę; grany przez Ecclestona Daniel Demoys pije i zaniedbuje rodzinę). Fakt, że się to jednak udaje, jest zdecydowanie zasługą aktorów – Simm umiejętnie pokazuje wrażliwszą stronę bohatera, któremu rozsypało się życie, w oczach i głosie Ecclestona widać i słychać napięcie i rozpacz człowieka, który zdaje sobie sprawę, jak strasznie popsuł życie swoje i swoich bliskich i teraz bardzo chce to naprawić, a jednocześnie dociera do niego powoli tragizm sytuacji, w której się znalazł. Do tego mamy też świetnych aktorów drugoplanowych: Jim Broadbent wszędzie zbierał pochwały za rolę chorego na Alzheimera Sama Ronstadta (jego wybryki, z których oczywiście nie zdaje sobie sprawy, rodzą rozbawienie, a zaraz potem smutek), podobnie jak Olivia Colman, grająca zmęczoną życiem siostrę głównego bohatera. W Blackout warto jeszcze wyróżnić Ewena Bremnera jako cynicznego polityka i Andrew Scotta (a.k.a. Moriarty'ego z Sherlocka – do końca nie wiadomo, kim ostatecznie okaże się jego policjant z problemami emocjonalnymi, ale również w tym serialu patrząc na niego odczuwa się autentyczny lęk). Każdy z aktorów drugoplanowych ma coś do roboty, oba seriale bowiem skupiają się w dużej mierze na relacjach między postaciami i skomplikowanych problemach rodzinnych: mamy problem zajmowania się osobą chorą, alkoholizm i jego wpływ na rodzinę uzależnionego (chwilami, niestety, potraktowany w sposób mocno uproszczony), nie wspominając o poplątanych wątkach uczuciowych. Ten aspekt w obu serialach wypada bardzo dobrze.

Trochę słabiej wypadają intrygi, na trop których wpadają bohaterowie. Jest to do pewnego stopnia uzasadnione, bo to nie o nie tak naprawdę chodzi (nawet w Exile, gdzie stanowi ona tylko tło dla relacji ojciec-syn i tę rolę spełnia bardzo dobrze). Dodatkowym problemem Blackout są dialogi, w których wyraźnie słychać czasami klisze. Te wady nie przeszkadzają jednak w cieszeniu się rewelacyjnymi kreacjami aktorskimi i skomplikowanymi sytuacjami, w których znajdują się bohaterowie – a te właśnie czynniki niosą obie produkcje.

3 komentarze:

  1. "Dodatkowym problemem Blackout są dialogi, w których wyraźnie słychać czasami klisze"

    Dhidhh yhou thell the bhoy abhout hhis fhather?

    Dzięki za rekomendację, trzy godziny to cenny atut. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No aż tak to nie, ale jak ktoś przychodzi w szpitalu popatrzeć na człowieka w śpiączce i pielęgniarka go pyta, czego tu szuka, na co on odpowiada: "rozgrzeszenia", to umówmy się, że to nie jest ani dialog z życia, ani rzecz wybitnie oryginalna ;). Ale mimo wszystko da się przeżyć, bo historia jest dobra.

      Trzy godziny to jest faktycznie bardzo duży atut, choć rodzi pokusę, żeby łyknąć wszystko na raz ;). A jakbyś miał 9 godzin, to polecam Ci jeszcze "Sherlocka" :).

      Usuń
    2. Wszystkie trzy seriale wpisane na listę filmowo-serialowych rekomendacji. ;-)

      Usuń