piątek, 31 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem, dzień 6: The Beast Below


Zgodnie z zapowiedzią, pora na odcinek rozgrywający się w przyszłości (właściwie jest to już drugi, po Planet of the Ood). Nowy Doktor (Matt Smith) zabiera nową towarzyszkę, Amy (Karen Gillan) do XXIX wieku, kiedy ludzkość opuściła Ziemię z powodu szkodliwych rozbłysków słonecznych i każde państwo podróżuje w kosmosie własnym statkiem kosmicznym. Na Starship UK coś jest nie w porządku: dzieci, które nie odrabiają pracy domowej, są rzucane na pożarcie tajemniczej bestii, a ludzi obserwują dziwaczne manekiny. Doktor oczywiście natychmiast zaczyna śledztwo, które doprowadzi go do jednej z najtrudniejszych sytuacji, w jakich kiedykolwiek się znalazł.

Kiedy David Tennant ogłosił, że odchodzi z serialu, po reakcjach fanów widać było wyraźnie, że jego następca będzie miał przed sobą nie lada wyzwanie. Zwykle w takich przypadkach olbrzymia sympatia do poprzednika skutkuje olbrzymimi (wręcz niemożliwymi do spełnienia) wymaganiami. Do roli Jedenastego Doktora wybrano Matta Smitha, który w chwili wygrania castingu był najmłodszym aktorem (co jest o tyle ciekawe, że producenci chcieli początkowo kogoś starszego od poprzednich Doktorów) wcielającym się w tego bohatera. Po rozpoczęciu piątego sezonu podniosła się fala narzekań (której należało się spodziewać), która jednak bardzo szybko ucichła, okazało się bowiem, że Matt Smith świetnie pasuje do tej roli i potrafi jej nadać wyjątkowy charakter.

Jaki więc jest jego Doktor? Najtrafniejszym przymiotnikiem, jaki przychodzi mi do głowy jest… „stary”. Widać to już po ubiorze: tweedowa marynarka, szelki i muszka nadają mu wygląd ekscentryczny i staroświecki, co wyraźnie kontrastuje z Tennantem, którego Doktor był o wiele bardziej hip. Podobnie jest, jesli chodzi o osobowość: Jedenasty Doktor przypomina zrzędliwego profesora, który buja w obłokach i uparcie próbuje poczuć się znowu jak chłopiec, ale często wychodzi z niego zmęczenie. Widać to już na początku The Beast Below, kiedy próbuje wmówić Amy, że jest tylko obserwatorem i nie miesza się do spraw innych. Oczywiście szybko ponosi spektakularną porażkę. Jeszcze gorzej jest pod koniec odcinka – Doktor jest nie tylko zmęczony, ale też głęboko rozgoryczony tym, co robi, i resztą świata. Ponownie pojawia się tutaj motyw, o którym wspominałem w poprzedniej notce: Doktor potrzebuje swoich towarzyszek, tym razem nie tylko po to, żeby podejmować właściwe decyzje (choć ten odcinek nie skończyłby się dobrze, gdyby Amy nie zorientowała się, że istnieje jeszcze inne wyjście oprócz tych zaproponowanych przez Doktora), ale też dlatego, że dzięki nim potrafi ciągle doceniać pozytywne strony świata. Mroczna strona Doktora i pytanie, ile tak naprawdę czyni dobrego, będą się jeszcze przewijały w tym sezonie i następnym (a sądząc po zwiastunach, także w nadchodzącym siódmym) – niektórzy porównują tę odsłonę bohatera do Batmana w Mrocznym Wieku. Na szczęście Doktor nie staje się brutalnym socjopatą, a już na pewno nie przedstawia się jako the Goddamn Doctor.

The Beast Below to także jeden z pierwszych odcinków napisanych przez Stevena Moffata po przejęciu rządów nad serialem. Widać tu wyraźnie baśniową stylistykę, charakterystyczną dla jego odcinków w tym sezonie (scenografie na Starship UK przypominają bardziej składowiska rupieci, często bardzo stylowe, niż futurystyczne statki kosmiczne, do jakich przyzwyczaiła nas konwencja sci-fi; pojawia się też baśniowo-legendarny motyw władcy, który w ukryciu odwiedza swoich poddanych), a także obfite nagromadzenie rozmaitych, często dość surrealistycznych pomysłów. Pojawiły się głosy, że wprowadza to pewien chaos i nieco rozmywa ogólną wymowę odcinka (dla mnie dosyć wyraźna jest tu krytyka sposobu, w jaki społeczeństwo podejmuje decyzje i pytanie o to, co ludzie są w stanie zrobić, by przeżyć; gdyby jednak faktycznie, jak to sugerują niektórzy, potraktować tę historię jako wypowiedź na temat wiwisekcji, to można by ten problem jeszcze nieco rozwinąć). Nawet, jeśli tutaj nie przeszkadza to jeszcze tak mocno, to w późniejszych historiach, szczególnie tych rozgrywających się na większą skalę, zaczyna być bardziej problematyczne.

Mimo zgorzknienia Doktora graniczącego z cynizmem – a może właśnie dzięki niemu – końcowy wydźwięk tej historii jest niezwykle pozytywny, co zawsze ogromnie sobie w Doctorze Who cenię. Jeśli chodzi o resztę sezonu, to jest to rewelacyjne otwarcie ery Moffata i Smitha i widać pewne zmiany w stosunku do poprzednich. Towarzysze odgrywają dużo większą rolę w fabule, a wątek przewodni całego sezonu jest zarysowany o wiele wyraźniej niż do tej pory. Ciekawe jest również to, że wraz z jego silniejszym rozwojem poboczne odcinki nie zostają wcale zepchnięte na dalszy plan, ale robią się coraz lepsze (o dwuczęściówce Moffata, w której powracają Płaczące Anioły, wspominać nie trzeba, wymienię za to rewelacyjny Vincent and the Doctor, no i oczywiście te, które znajdziecie poniżej).

Crowning Moment of Awesome: The Pandorica Opens/The Big Bang
Crowning Moment of Sadness: Amy's Choice
Crowning Moment of Scary: The Time of Angels/Flesh and Stone
Crowning Moment of Funny: The Lodger

czwartek, 30 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem, dzień 5: Planet of the Ood


UWAGA: zawiera link do TV Tropes.



Doktor i jego towarzyszka trafiają na rodzimą planetę Oodów – przypominających Cthulhu (uważam, że to jedna z najlepszych ras w Doctorze Who i wyraz geniuszu Russella T. Daviesa) obcych, którzy są „naturalnie” przystosowani do służenia innym – która jest obecnie ośrodkiem dystrybucji tych stworzeń. Jednak firma handlująca Oodami boryka się z problemami: obcy doznają ataków szału i zabijają swoich właścicieli. Doktor oczywiście pakuje się w sam środek kłopotów, mając nadzieję przy okazji pomóc Oodom (których spotkał już wcześniej, w 2. sezonie).

Ten odcinek to dobra okazja, żeby powiedzieć o roli, jaką w życiu Doktora odgrywają jego towarzyszki i (rzadziej) towarzysze. W czwartym sezonie z Doktorem podróżuje Donna Noble, moim zdaniem najciekawsza ze stałych bohaterek, które dotrzymują mu towarzystwa w Nowej Serii (nie uwzględniam tutaj tych, które pojawiają się jednorazowo lub tylko okazjonalnie). Sporą rolę odgrywa w tym zapewne zmiana typu relacji, jaki ich wiąże. Donna zdecydowanie nie jest zainteresowana Doktorem jako potencjalnym partnerem, natomiast podobnie jak on jest samotna – dzięki czemu rozwija się między nimi silna przyjaźń. Poza tym bohaterka ta, która początkowo wydaje się dość jednowymiarowa – głośna, kłótliwa i wyszczekana (a przy tym niezwykle zabawna, w dużej mierze dzięki komediowym doświadczeniom Catherine Tate) – stopniowo odsłania drugie oblicze osoby niepewnej swojej wartości (co w pewnej mierze wynika z tego, że nie może znaleźć stałej pracy; kto z nas tego nie przeżył...) i miejsca w świecie, później zaś zmienia się stopniowo w osobę bardziej pewną siebie, a przy tym ofiarną i bohaterską (co tylko czyni zakończenie jej wątku bardziej tragicznym...).

Ale wracając do towarzyszek w ogóle – w tym sezonie Dziesiąty Doktor staje się bohaterem iście bajronicznym (choć ta cecha jest obecna w postaci Doktora w ogóle, a Dziesiątego w szczególności, to tutaj osiąga wyjątkowo wysokie stężenie). Czasami ze względu na to popełnia też błędy w ocenie sytuacji. W takich momentach to właśnie osoby z nim podróżujące zwracają jego uwagę na problemy albo przywołują go do porządku. Donna musi tego dokonać już podczas pierwszego swojego pojawienia się, jeszcze przed rozpoczęciem czwartego sezonu, ale później także jej się to zdarza, tak jak w tym odcinku, w którym jako pierwsza zauważa, że Oodowie nie są służącymi, a niewolnikami, i że ich sytuacja wcale nie jest naturalna.

Ta myśl pozwala mi przejść do fabuły odcinka. Jest to jeden z tych przypadków, kiedy Doctor Who próbuje mówić o trudnych sprawach. Najczęściej sięga w takich sytuacjach po sposoby właściwe fantastyce, to znaczy metaforę, choć na ogół nie ma problemów z ich rozszyfrowaniem. Tutaj problem jest ukazany bardzo dosłownie, co nie znaczy, że w sposób uproszczony. W szczególności motywacje biznesmenów handlujących Oodami wydają się złożone i odpowiadające tym, którymi kierowali się historyczni kolonizatorzy: z jednej strony mamy chęć zysku, z drugiej przeświadczenie, że czynią dobrze, przynosząc Oodom cywilizację i znajdując im zajęcie. W końcu, parafrazując wypowiedź jednego z bohaterów, „gdyby nie chcieli służyć, to by się bronili”. Niezwykle dziwna wydaje się myśl, że po zniesieniu niewolnictwa ludzkość potrafiła stopniowo do niego powrócić (odcinek Planet of the Ood rozgrywa się w roku 4126), ale w jakiś sposób tłumaczy to wzmianka Doktora o ludziach, którzy współcześnie pracują niemalże niewolniczo na przykład przy wyrobie odzieży. W ten sposób tematyka odcinka zostaje wyraźnie powiązana z rzeczywistymi problemami. Może się to wydawać nieco łopatologiczne (choć osobiście uważam, że odbywa się bardzo dyskretnie), ale, jak uczy nas TVTropes, niektóre kowadła powinny zostać zrzucone.

Czwarty sezon Doctora Who to moim zdaniem najsolidniejszy sezon ery Russella T. Daviesa – właściwie nie ma tu słabych odcinków (dwuczęściowa historia o Sontaranach jest „zaledwie” przeciętna), a sporo jest perełek, szczególnie w drugiej połowie sezonu (rewelacyjne dwa odcinki Stevena Moffata, wprowadzające postać River Song, przerażający Midnight). Technicznie do czwartego sezonu zaliczają się również cztery odcinki specjalne, wyemitowane w roku 2009, które zwieńczały występ Davida Tennanta w roli Doktora oraz pracę Russella T. Daviesa jako producenta, i wśród nich również trudno się dopatrzyć słabej pozycji, choć ostatni z nich, The End of Time, może być trudny do przełknięcia ze względu na charakterystyczny dla Daviesa bombastyczny styl. Ale te osoby powinny odetchnąć z ulgą, bo wkrótce potem rządy przejął Steven Moffat i zmienił się Doktor, a razem z nim cały serial.

Crowning Moment of Awesome: Silence in the Library/Forest of the Dead
Crowning Moment of Sadness: Turn Left
Crowning Moment of Scary: Midnight
Crowning Moment of Funny: Partners in Crime

środa, 29 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem, dzień 4: Human Nature/Family of Blood


Anglia, rok 1913. John Smith pracuje w męskiej szkole z internatem: uczy chłopców historii, nieśmiało flirtuje ze szkolną pielęgniarką i gani krnąbrną służącą, Marthę Jones. Ale jeśli to wszystko, to dlaczego nocami śni o tajemniczej niebieskiej budce i istotach z innych światów? I czego chce od niego tajemnicza Rodzina Krwi?

Dwuczęściowa historia opowiedziana w odcinkach Human Nature i Family of Blood zadaje genialne w swej prostocie pytanie: co by było, gdyby Doktor był człowiekiem? A odpowiedź na to pytanie służy pokazaniu, jak bardzo Władca Czasu różni się od zwykłego człowieka. John Smith jest marzycielem, buja w obłokach, ale kiedy trzeba, staje się bystry i zdecydowany, by zrobić to, co konieczne. Jednocześnie jednak podlega wyraźnie ludzkim uczuciom: kocha, boi się, waha (uważam, że dwa odcinki, w których David Tennant wciela się w Johna Smitha, to jeden z jego najlepszych aktorskich momentów w Doctorze Who). Doktor natomiast nie myśli i – bo o tym przede wszystkim mówi ta historia – nie czuje tak jak ludzie. Bardziej też przypomina siłę natury, jest nieustępliwy i bezwzględny (co dobitnie podkreśla ostatnia scena z Rodziną Krwi) – to szczególnie wyraźna cecha Dziesiątego Doktora, który jest bardzo znany z tego, że oferuje swoim wrogom tylko jedną szansę, i jeśli jej nie przyjmą... No cóż, obejrzyjcie ten odcinek, to zobaczycie.

Inną cechą dziesiątego wcielenia tego bohatera jest to, że stosunkowo często się zakochuje, na pewno dużo częściej niż pozostali Doktorzy Nowej Serii (o Starej nie mogę się wypowiadać, choć tam, o ile mi wiadomo, wątki uczuciowe też raczej się nie pojawiały). Największą miłością Doktora pozostaje oczywiście Rose, ale w Human Nature/Family of Blood pojawiają się aż dwie zakochane w nim kobiety. Jedną z nich jest Martha Jones (Freema Agyeman), która towarzyszy Doktorowi w jego podróżach w trzecim sezonie. O ile wątek uczuciowy między Doktorem i Rose nie przeszkadzał mi zbytnio (choć zdania na jego temat są podzielone; niektórzy chyba niespecjalnie lubią, kiedy Doktor się zakochuje), to jednostronne uczucie Marthy (Doktor ciągle wspomina Rose) jest nieco irytujące, chyba dlatego, że to na nim, oraz na podobieństwie do Rose, opiera się cała koncepcja postaci Marthy. Bohaterka ta wydaje się znacznie bardziej interesująca, kiedy nie przebywa z Doktorem. Drugą ukochaną Doktora – a właściwie Johna Smitha – jest Joan Redfern (Jessica Hynes), szkolna pielęgniarka, skromna, cicha i niepozorna. Ich relacja rozwija się dość szybko, ale przekonująco (szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w chwili rozpoczęcia akcji Human Nature Doktor już od jakiegoś czasu udaje człowieka); w ciągu dwóch odcinków można przywiązać się do nich wystarczająco mocno,żeby ostateczny wybór Johna Smitha między miłością a obowiązkiem nabrał tragicznego wymiaru.

Wybór ten zostaje podkreślony dzięki realiom historycznym: chłopcy w szkole uczą się między innymi wojskowej dyscypliny i strzelania z karabinów maszynowych, dyrektor brał udział w wojnach burskich, pojawia się też sporo aluzji do nadchodzącej I wojny światowej. Daje to okazję do dyskusji nad tym, czy chłopcy powinni walczyć (i, być może, ginąć) – siostra Redfern kładzie nacisk na potworność wojny, dyrektor natomiast – na obowiązek. Wątek ten stanowi świetny kontrapunkt dla wątku Johna Smitha, jednak sam w sobie wydaje się dość zaniedbany, a argumentacja, szczególnie jeśli chodzi o stanowisko dyrektora, nieco powierzchowna.

Human Nature/Family of Blood to moim zdaniem jedna z najlepszych historii z Dziesiątym Doktorem, która świetnie ukazuje nie tylko specyfikę tego wcielenia, ale mówi też wiele o postaci w ogóle. Jest to także mocny punkt solidnego sezonu (lepszego, jako całokształt, niż na przykład drugi, mimo mało interesującej towarzyszki), w którym znajduje się wspominany już w tym cyklu Blink,finał, w którym pojawia się fantastyczny jak zawsze John Simm, ale też sporo dobrych, pojedynczych odcinków.

Crowning Moment of Awesome: The Shakespeare Code
Crowning Moment of Sadness: Human Nature/Family of Blood
Crowning Moment of Scary: Blink
Crowning Moment of Funny: The Sound of Drums/Last of the Time Lords




PS. Tak, wiem, że miało nie być dwuczęściowych odcinków. Zasady są po to, żeby je łamać.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem, dzień 3: Love & Monsters


Love & Monsters, od czego w ogóle zacząć?

Może od tego, że bardzo mało tutaj Doktora (ale bez obaw, nadrobimy to jutro) i Rose. Cały odcinek przedstawiony jest z punktu widzenia Eltona Pope'a (w tej roli kolejny z moich ulubionych brytyjskich aktorów, Mark Warren, który zazwyczaj gra albo frajerów, albo łajdaków, albo kombinację jednego i drugiego), zwyczajnego młodego mężczyzny, który od wielu lat próbuje dowiedzieć się czegoś o Doktorze. Prowadzony przez niego wideoblog stanowi opowieść ramową, za pomocą której nie tylko komentuje zachodzące wypadki, ale też koncepcję serialu w ogóle (metafikcyjność to jeden z powodów, dla których tak lubię ten odcinek).

Wielu ludzi hejtuje Love & Monsters, przede wszystkim, jak sądzę, ze względu na to, że jest to odcinek utrzymany w bardzo luźnym, mocno absurdalnym tonie. Ja uważam, że jest to jeden z powodów, dla których warto się z nim zapoznać: bo podkreśla i obnaża całą niedorzeczność serialu, która na ogół jest dobrze maskowana. Co nie znaczy, że uważam wszystkie elementy tego odcinka za dobre: Russell T. Davies, autor scenariusza a jednocześnie główny scenarzysta serialu przez pierwsze cztery sezony Nowej Serii, w dwóch miejscach ewidentnie przesadził: jestem pewien, że będziecie wiedzieli, w których. W efekcie zakończenie, które chyba miało być pocieszające, wypada co najmniej niepokojąco. No ale to jest człowiek, który w pierwszym sezonie podarował nam pierdzących obcych.

Jeżeli jednak na ogół Doctor Who maskuje swoją niedorzeczność powagą, to tutaj zachodzi rzecz odwrotna: absurd maskuje (a później, kiedy już sobie uświadomimy ten fakt, podkreśla) głęboką traumę głównego bohatera/narratora historii (chyba najlepszym przykładem jest tutaj scena pogoni za potworem zrealizowana na modłę Scooby Doo). Silne zsubiektywizowanie narracji stanowi silny dowód na poparcie tej tezy. Nie wspominając już o tym, że ten mechanizm obronny stanowi częstą reakcję Doktora – w pośredni sposób dowiadujemy się więc czegoś również o nim.

Kolejnym ciekawym aspektem tego zabiegu jest uzyskanie innej perspektywy na działalność Doktora, który pojawia się gdzieś, ratuje sytuację, po czym znika, rzadko czekając choćby na podziękowania. Tutaj mamy okazję zobaczyć, jak wygląda życie osoby, która napotkała kiedyś Doktora, i okazuje się, że nie jest to zbyt wesoły widok. Po raz kolejny (po omawianym wczoraj The Unquiet Dead) pojawia się trudna lekcja: „Doktor nie zawsze potrafi uratować wszystkich”. Ale dzięki temu też wątek Eltona, opowiadający o radzeniu sobie ze stratą bliskich osób, nabiera głębi (którą nieco psuje zakończenie). I kiedy bohater ten mówi w zakończeniu: „Gdy jesteś dzieckiem, mówią Ci, że powinieneś... dorosnąć. Znaleźć pracę. Ożenić się. Kupić dom. Mieć dziecko, i to wszystko. A prawda jest taka, że świat jest o wiele dziwniejszy. O wiele mroczniejszy. O wiele bardziej szalony. I o wiele lepszy”, to wcale nie brzmi to banalnie.

Crowning Moment of Awesome:The Impossible Planet/The Satan Pit
Crowning Moment of Sadness:Army of Ghosts/Doomsday
Crowning Moment of Scary:The Girl in the Fireplace
Crowning Moment of Funny:Love & Monsters

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem, dzień 2: The Unquiet Dead


Gdzie byście się udali, gdybyście mieli wehikuł czasu i mogli odwiedzić dowolnie wybrany okres w historii? Jeśli odpowiedzieliście: „W daleką przyszłość, by zobaczyć, jak potoczyły się losy ludzkości”, to... przykro mi, będziecie jeszcze musieli trochę poczekać na swój odcinek.

Jeżeli natomiast odpowiedź brzmiała: „W przeszłość, żeby spotkać sławnych ludzi”, to The Unquiet Dead, trzeci odcinek pierwszego sezonu DW powinien Wam się spodobać. Zwłaszcza, jeśli lubicie epokę wiktoriańską. I historie o duchach (z obowiązkowym seansem spirytystycznym). I zombie. I Karola Dickensa.

Już na pierwszy rzut oka widać dość karkołomne połączenie konwencji i to jest właśnie coś, z czym serial radzi sobie świetnie: łączenie kilku intrygujących, choć czasem bardzo odmiennych pomysłów, w jedną wybuchową mieszankę. W The Unquiet Dead, napisanym przez Marka Gatissa (drugiego, obok Stevena Moffata, współtwórcę Sherlocka), wszystko spina razem wiktoriańska stylistyka, w ramach której doskonale mieści się opowieść o duchach (w końcu właśnie w drugiej połowie XIX wieku trwał w najlepsze złoty wiek tego gatunku). Wszystko to zostaje jeszcze osadzone w charakterystycznej dla serialu estetyce science fiction (choć dodać należy, że science w Doctorze Who jest mięciutkie jak pluszowa zabawka). Również nastrój nie jest jednorodny: niepokój charakterystyczny dla oldschoolowych opowieści grozy (w którego wywoływaniu Gatiss jest naprawdę dobry) przeplata się z humorystycznymi momentami – wystarczy porównać wywołującą lekkie ciarki sceną przed czołówką, a dwiema następnymi: z Doctorem oraz z właścicielem zakładu pogrzebowego, który zastanawia się, jak poradzić sobie z problemem „niespokojnych zmarłych”.

Ponieważ jest to jeden z pierwszych odcinków nowej serii, można tu znaleźć zarówno trochę rozmów o tym, jak wyglądają podróże w czasie, jak i zarysowanie charakterów postaci: Dziewiąty Doktor (Christopher Eccleston) ma szczególne nawet jak na tę postać zamiłowanie do niebezpieczeństwa: wystarczy popatrzeć, jak wyraz przybiera jego twarz, kiedy rozlegają się krzyki. Później jednak zobaczymy zupełnie inny, mroczniejszy aspekt tej postaci związany z poczuciem winy (a przy okazji dowiemy się, że w tym serialu nie wszystkie historie kończą się dobrze dla wszystkich), nie wspominając już o subtelnym ukazaniu faktu, że jego moralność nie do końca pokrywa się z ludzką. Rose jest natomiast tą postacią, z którą widz może się identyfikować najmocniej: jest oczarowana możliwością podróżowania w czasie i ciągle jeszcze niepewna, jak to wszystko działa. Jednocześnie odznacza się ogromną wrażliwością na innych, co widać szczególnie w scenach, które dzieli z Gwyneth – obdarzoną zdolnościami mediumicznymi służącą w zakładzie pogrzebowym.

Sporo czasu (to kolejna zaleta serialu) otrzymują również postacie drugoplanowe: wspomniana już Gwyneth (Eve Myles, która później zagrała w Torchwood) oraz Karol Dickens (Simon Callow). W Doctorze Who mniej więcej raz na sezon zdarzają się odcinki, w których występują sławne postacie historyczne. W tym odcinku, tak jak to się zdarza na ogół (z jednym cudownym wyjątkiem w szóstym sezonie), bohater ten otrzymuje istotną rolę w fabule, która jednocześnie nie kręci się tylko wokół niego. Tutaj słynny autor, walczący z oznakami wypalenia, pomaga rozwiązać problem ożywionych zmarłych, a w konsekwencji odzyskuje również energię twórczą.

The Unquiet Dead to chyba najlepszy z trzech pierwszych, wprowadzających odcinków pierwszego sezonu DW. W bardzo udany sposób miesza humor i grozę, świetnie operuje konwencją i dobrze oddaje nastrój całego sezonu, który, mimo okazjonalnych lekkich i humorystycznych odcinków był utrzymany w dość ponurej stylistyce. Odpowiadało to zresztą charakterowi Dziewiątego Doktora, który dziecięcy entuzjazm łączył ze zdecydowanie mroczniejszym obliczem.

Crowning Moment of Awesome: Bad Wolf/The Parting of the Ways
Crowning Moment of Sadness: Father's Day
Crowning Moment of Scary: The Empty Child/The Doctor Dances
Crowning Moment of Funny: Boom Town

niedziela, 26 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem, dzień 1: Doktor? Jaki Doktor?

UWAGA: zawiera link do TV Tropes.


I'm the Doctor. Here to help.
Doctor

Zgodnie z zapowiedzą cykl notek o Doctorze Who rozpoczyna wpis przedstawiający cechy, które moim zdaniem czynią tego bohatera tak interesującym. Nie będzie żadnego wprowadzenia; uważam, że wypowiedź Neila Gaimana przytoczona w poprzednim wpisie w zupełności wystarcza jako wyjasnienie premise serialu. Wszystkiego innego mozna się dowiedzieć oglądając serial. Nie jest to oczywiście lista wyczerpująca, a dla Was inne aspekty tej postaci mogą być bardziej interesujące. Jeśli tak jest, napiszcie komentarz!


1. Jedna postać, wiele twarzy
Zdarza się czasem, że jeden aktor zastępuje innego w roli jakiejś postaci, choć rzadko bywa tak, żeby zmiana ta dokonywała się tyle razy, co w przypadu Doktora. Do tej pory wcielało się w niego aż 11 aktorów, jeśli liczyć sam serial (oraz film telewizyjny). Dlatego też, kiedy czyta się o postaci, można się natknąć na określenia "Pierwszy Doktor", "Czwarty Doktor", "Jedenasty Doktor" – odnoszą się one do kolejnych wersji tej postaci. Najciekawszym elementem tej zmiany jest fakt, że posiada ona fabularne uzasadnienie: jedną z cech charakterystycznych Władców Czasu (czyli rasy, do której należy Doktor) jest to, że potrafią oszukać śmierć za pomocą procesu regeneracji, w czasie którego zmienia się ich wygląd i osobowość. Oczywiście jest to z jednej strony podyktowane względami pozaserialowymi – mało który aktor chciałby się tak długo wcielać w jedną postać, a biorąc pod uwagę to, jak długo serial jest już emitowany, mało który również byłby w stanie. Z drugiej jednak strony umożliwia to odświeżanie co jakiś czas opowiadanej historii: zmienia się zachowanie Doktora i dynamika relacji między postaciami (a czasem również spora część obsady). Jednocześnie jednak bohater zawsze zachowuje pewien stały zbiór cech, które stanowią jego istotę – przypomina więc do pewnego stopnia superbohaterów, którzy zmieniali się na przestrzeni dziesięcioleci, a jednak zawsze pozostawali zasadniczo tą samą postacią.

2. Doktor chce być przyjacielem całego świata
Z pewnością wynika to w dużej mierze z faktu, że nie nigdzie się nie spieszy, ale Doktor ma dla każdego czas i z każdym chce się zaprzyjaźnić. Nam co prawda mogłoby być trudno zachowywać się tak jak on w każdej codziennej sytuacji, ale i tak można się od niego uczyć podejścia do innych, Doktor jest bowiem całkowicie pozbawiony uprzedzeń i zawsze pełen szacunku, niezależnie od tego, z kim rozmawia. Poza tym dysponuje ogromną empatią i zawsze mocno się stara postawić na miejscu swojego rozmówcy. Dzięki temu często udaje mu się nawiązać porozumienie z istotami, z którymi innym porozumieć się nie udało.

3. Doktor zadaje pytania
Wiele przygód przedstawionych w serialu nie zaczęłoby się, gdyby nie jego dociekliwość, która każe mu starać się na własną rękę znaleźć wyjaśnienia faktów, które go zastanawiają. Głęboko krytyczne podejście do rzeczywistości oraz otwarty umysł pozwalają Doktorowi znajdować świeże rozwiązania problemów, na które się natyka. Dzięki takiej postawie można się wiele nauczyć, ale także czynnie angażować się w świat dookoła.

4. Doktor brzydzi się przemocą
Początkowo może się to wydawać dziwne, biorąc pod uwagę to, że Doktor czynnie walczy ze złem. Trzeba jednak podkreślić, że Doktor (bardzo idealistycznie) wierzy, że wszyscy są z natury dobrzy, oraz w to, że każdy problem można rozwiązać rozmawiając. Dlatego pierwszą rzeczą, jaką stara się zrobić (nawet w pozornie oczywistych sytuacjach ataków/konfliktów), jest dogadanie się z agresorem. Jeśli się to uda, stara się znaleźć satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie problemu. Natomiast w przypadku porażki, istota/istoty niegodzące się na kompromis otrzymują kilka ostrzeżeń oraz szans na uniknięcie konflikt. Zanim Doktor zdecyduje się wkroczyć na wojenną ścieżkę, upewnia się wielokrotnie, że jest to absolutnie nieuniknione. Nawet wtedy jednak, co również jest warte zaznaczenia, nie czuje się w pełni usprawiedliwiony. Ta ogromna wrażliwość jest moim zdaniem godna podziwu.

5. … ale nie waha się bronić wartości, które uważa za ważne
Mimo technicznego pacyfizmu Doktor zawsze zwraca uwagę na to, co uznaje za przejaw niesprawiedliwości albo opresji i mówi o tym głośno, a co najważniejsze – działa bez obaw. Bycie biernym to w oczach tego bohatera jedno z najcięższych przewinień, jakich można się dopuścić.

6. Doktor nie boi się być inny
Począwszy od ubioru, a skończywszy na zachowaniu, Doktor jest postacią niezwykle ekscentryczną. A tym, co jest w jego ekscentryczności najważniejsze i najbardziej uderzające jest to, jak dobrze czuje się, będąc sobą. Takie samo poczucie stara się zaszczepić w innych i myślę, że obok przeciwdziałania opresji i wykorzystywaniu, jest to jego najważniejsze zadanie: inspirować innych, żeby byli w pełni sobą i realizowali swoje aspiracje. Biorąc pod uwagę jego wiarę w dobro obecne w każdej istocie, przekłada się to na czynienie świata lepszym miejscem.

7. Doktor wie, jak się dobrze bawić
Przy wszystkich trudnych decyzjach moralnych i poświęceniach w walce z niesprawiedliwością można by się spodziewać, że Doktor będzie postacią niezwykle poważną i tragiczną. Jednak – choć można w nim dostrzec również takie rysy – Doktor w gruncie rzeczy chce po prostu zobaczyć wszystko, co wszechświat ma do zaoferowania i przyjemnie spędzać czas. W ciągu kilkuset lat podróżowania chyba dobrze opanował tę umiejętność, bo potrafi się cieszyć najprostszymi rzeczami: rozmową, dobrym jedzeniem czy pięknym widokiem. I to jedna z najważniejszych rzeczy, których może nas nauczyć.

piątek, 24 sierpnia 2012

Tydzień z Doktorem: zwiastun


Nie, słuchaj, jest sobie niebieska budka, większa w środku niż na zewnątrz. Może się przenieść gdziekolwiek w czasie i przestrzeni, czasami nawet tam, gdzie powinna się przenieść. A kiedy się pojawia, w środku siedzi gość, który nazywa się Doktor, i różne rzeczy będą nie w porządku, więc postara się je naprawić i pewnie mu się uda, bo jest super. A teraz siadaj, zamknij się i oglądaj Blink.
Neil Gaiman


Zdarzyło się Wam kiedyś, że sięgnęliście po książkę/film/serial/grę nie mając zielonego pojęcia, o czym jest, z jednoczesnym przeświadczeniem, że jest to rzecz właśnie dla Was? Tak się właśnie czułem, kiedy pewnego sobotniego przedpołudnia zasiadłem w fotelu i włączyłem telewizję, żeby obejrzeć pierwszy odcinek brytyjskiego serialu pod tytułem Doctor Who (dopiero później dowiedziałem się, że to pierwszy odcinek po kilkunastoletniej przerwie w emisji; serial jest bowiem emitowany od roku 1963). To, co zobaczyłem, było… specyficzne. Nienajlepszej jakości efekty specjalne i dość niedorzeczna fabuła odcinka nadawały całości mocno kampowy charakter (co mnie się akurat całkiem podobało). Jednocześnie w postaciach: dziewiętnastoletniej mieszkance Londynu, Rose, oraz ekscentrycznym Doktorze, podróżującym w czasie i przestrzeni, było coś intrygującego, co kazało mi powrócić przed ekran w kolejną sobotę, kiedy wszystko wypadało już znacznie lepiej. Wróciłem więc w następną. I jeszcze jedną. I jeszcze.

Potem już nie, bo serial nagle zniknął z TVP (jak się później okazało, nie zniknął, tylko został przeniesiony na 1:00 w nocy).

Dopiero kilka lat później postanowiłem kontynuować swoją przygodę z Doktorem, ale wtedy już wsiąkłem na dobre i o żadnych przestojach (przynajmniej dobrowolnych) nie mogło już być mowy. Doctor Who to coś niesamowitego: serial dla dzieci (przynajmniej oficjalnie), który bawi, wzrusza i przeraża również dorosłych (spróbujcie obejrzeć Blink po ciemku), i który z łatwością potrafi zrealizować odcinek w dowolnej konwencji. Dużą zaletą jest również to, że poszczególne odcinki są w dużej mierze samodzielne – można je oglądać w dowolnej kolejności (wyłączywszy historie dwuczęściowe i finały poszczególnych sezonów, które na ogół silnie bazują na mniejszych lub większych elementach, które pojawiły się już wcześniej). Wystarczającym wprowadzeniem jest wypowiedź Neila Gaimana umieszczona na początku tej notki. To właściwie wszystko, co powinniście wiedzieć o Doktorze, zanim zaczniecie oglądać serial.

Być może jednak chcielibyście się dowiedzieć więcej. Dlatego też – oraz z okazji premiery siódmego sezonu (licząc od wznowienia serialu w 2005 roku), która odbędzie się za trochę ponad tydzień, 1. września – postanowiłem przygotować cykl notek poświęconych serialowi. W niedzielę pojawi się wpis o samym Doktorze i o tym, co moim zdaniem stanowi o wyjątkowości i fajności tej postaci. Przez kolejne sześć dni, od poniedziałku do soboty, będą się ukazywały notki omawiające krótko pierwszych sześć sezonów oraz po jednym wybranym odcinku z danego sezonu (oraz mały dodatek bardziej dla fanów: tytuły odcinków zawierających najbardziej kozackie, wzruszające, śmieszne i przerażające momenty). Postanowiłem przy tym przyjąć kilka założeń:

1. Dla początkujących – wybrane przeze mnie odcinki mają się nadawać dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z Doktorem, więc nie będą się mocno wiązały z mitologią. Chciałem też, żeby prezentowały najbardziej wyraziste aspekty serialu i były możliwie zróżnicowane, dlatego też nie zawsze wybierałem najlepsze odcinki z danego sezonu, choć starałem się, by były interesujące i przynajmniej solidne.

2. Jednoczęściówki – chciałem też, żeby było lekko i zwięźle, dlatego wybierałem odcinki jednoczęściowe.

3. Tylko jeden Moffat – Steven Moffat to scenarzysta i producent telewizyjny. Prawdopodobnie jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się Doctorowi Who i brytyjskiej telewizji w ogóle. Niektórzy z Was mogą go kojarzyć jako współtwórcę rewelacyjnego serialu Sherlock. Dla DW od czasu reaktywacji napisał kilka pojedynczych odcinków, a w 2010 roku objął stanowisko głównego scenarzysty i producenta wykonawczego, jest więc odpowiedzialny za całokształt serialu. Charakterystycznymi cechami jego stylu są: humor, błyskotliwe dialogi, częste wykorzystywanie podróży w czasie, niechronologiczna konstrukcja fabuły, spore dozy mindfucku, monstra, które przerażają widzów na śmierć. Stworzone przez niego odcinki niemal z miejsca stają się kultowe, kilka spośród nich zalicza się do najlepszych w historii serialu. Najsłynniejszym jest Blink, który zgarnął między innymi nagrody BAFTA i Hugo, a w walce o Nebulę przegrał z Labiryntem Fauna.

Kiedy sporządzałem wstępną listę odcinków, o których chciałbym napisać, znalazły się na niej aż cztery napisane przez Moffata. Całkowite usunięcie go z listy wydało mi się niesprawiedliwe, dlatego postanowiłem wybrać jeden odcinek jego autorstwa, żeby pokazać, że inni scenarzyści też potrafią pisać dobre historie. Tym niemniej warto na wstępie napisać wyraźnie: odcinki Moffata to jedne z najlepszych odcinków Doctora Who i seriali telewizyjnych w ogóle, więc warto po nie sięgnąć w pierwszej kolejności. Zwłaszcza, jak mówi Neil Gaiman (i wszyscy fani Doktora ever), po Blink.


Tyle uwag wstępnych. Zachęcam do śledzenia kolejnych notek, które będą publikowane przez siedem kolejnych dni, od niedzieli do soboty (ósmego dnia prawdopodobnie spiszę wrażenia z premiery siódmego sezonu, chyba że będę w zbyt dużym szoku). Zachęcam też fanów serialu do komentowania i niezgadzania się z moimi decyzjami ;). A tych, którzy jeszcze nie znają Doktora, zachęcam do oglądania.



PS. Na koniec zwiastun nowego sezonu:

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Polecanki: „Exile” i „Blackout”


Po obejrzeniu kilku brytyjskich seriali i zaznajomieniu się z grającymi tam aktorami, zacząłem znajdować nowe fajne dramy sprawdzając, w czym zagrali kiedyś albo całkiem niedawno moi ulubieni. Dzięki temu mam gwarancję, że nawet, jeśli serial nie będzie stał na zbyt wysokim poziomie, to przynajmniej będzie na kogo popatrzeć. W ten sposób trafiłem między innymi na fascynujące State of Play czy trzymające w napięciu Mad Dogs, o którym kiedyś jeszcze coś wspomnę. Dzisiaj chcę krótko napisać o dwóch smakowitych, choć niewielkich (raptem trzy godziny) kąskach właśnie dla tych, którzy lubią, jak jest na kogo popatrzeć. Są to zeszłoroczne Exile oraz zupełnie świeżutki Blackout, czyli pierwsza partia serialowych polecanek.

W pierwszym z nich fantastyczny jak zawsze John Simm gra nadużywającego narkotyków dziennikarza, który po utracie pracy i rozpadzie związku postanawia wrócić do rodzinnego Manchesteru, gdzie ma nadzieję ma nadzieję pogodzić się z chorym na Alzheimera ojcem (Jim Broadbent), który brutalnie pobił go w młodości. W drugim z kolei Christopher Eccleston gra skorumpowanego członka rady miejskiej i alkoholika, który przypuszcza, że w alkoholowym zamroczeniu popełnił morderstwo i próbuje odkupić swoje winy, startując w wyborach na burmistrza.


W obu przypadkach mamy do czynienia z antybohaterami, których naprawdę trudno byłoby polubić (bohater Exile w jednej z pierwszych scen policzkuje kobietę; grany przez Ecclestona Daniel Demoys pije i zaniedbuje rodzinę). Fakt, że się to jednak udaje, jest zdecydowanie zasługą aktorów – Simm umiejętnie pokazuje wrażliwszą stronę bohatera, któremu rozsypało się życie, w oczach i głosie Ecclestona widać i słychać napięcie i rozpacz człowieka, który zdaje sobie sprawę, jak strasznie popsuł życie swoje i swoich bliskich i teraz bardzo chce to naprawić, a jednocześnie dociera do niego powoli tragizm sytuacji, w której się znalazł. Do tego mamy też świetnych aktorów drugoplanowych: Jim Broadbent wszędzie zbierał pochwały za rolę chorego na Alzheimera Sama Ronstadta (jego wybryki, z których oczywiście nie zdaje sobie sprawy, rodzą rozbawienie, a zaraz potem smutek), podobnie jak Olivia Colman, grająca zmęczoną życiem siostrę głównego bohatera. W Blackout warto jeszcze wyróżnić Ewena Bremnera jako cynicznego polityka i Andrew Scotta (a.k.a. Moriarty'ego z Sherlocka – do końca nie wiadomo, kim ostatecznie okaże się jego policjant z problemami emocjonalnymi, ale również w tym serialu patrząc na niego odczuwa się autentyczny lęk). Każdy z aktorów drugoplanowych ma coś do roboty, oba seriale bowiem skupiają się w dużej mierze na relacjach między postaciami i skomplikowanych problemach rodzinnych: mamy problem zajmowania się osobą chorą, alkoholizm i jego wpływ na rodzinę uzależnionego (chwilami, niestety, potraktowany w sposób mocno uproszczony), nie wspominając o poplątanych wątkach uczuciowych. Ten aspekt w obu serialach wypada bardzo dobrze.

Trochę słabiej wypadają intrygi, na trop których wpadają bohaterowie. Jest to do pewnego stopnia uzasadnione, bo to nie o nie tak naprawdę chodzi (nawet w Exile, gdzie stanowi ona tylko tło dla relacji ojciec-syn i tę rolę spełnia bardzo dobrze). Dodatkowym problemem Blackout są dialogi, w których wyraźnie słychać czasami klisze. Te wady nie przeszkadzają jednak w cieszeniu się rewelacyjnymi kreacjami aktorskimi i skomplikowanymi sytuacjami, w których znajdują się bohaterowie – a te właśnie czynniki niosą obie produkcje.