Ulica-zakładka, liść włożony między kartki. Trzeba chcieć na
nią trafić, wiedzieć, w którym miejscu z głównej drogi skręca się w niepozorny
zaułek. Koło kościoła kopczyk z okrągłym otworem, tumulus, wejście do faerie.
Po prawej, za zakrętem: Elm Hill pełna chylących się ku sobie, tudorskich
domów. Piękna jak z obrazka – nic dziwnego, że zagrała w filmie. Tak jak
obrazek, dziwnie płaska i jakby zamknięta w szklanej gablocie. Spacerując po
niej, można odnieść wrażenie, że to tylko dekoracje, że wystarczyłoby się
obrócić, żeby zobaczyć wpatrzone w siebie twarze widzów. Wszystko jest zaaranżowane, ale trudno sobie
wyobrazić, że ktoś pracuje w tutejszych sklepach, dogląda pluszowych
niedźwiadków, monet dla numizmatyków, odzieży vintage – że w mieszkaniach
powyżej leży wzburzona pościel, gotuje się herbata. Że da się przejść przez
malutkie, garbiące się drzwi.
Rozwiązanie tej zagadki kryje się w nazwie. W 1927, kiedy z Elm Hill usuwano slumsy i prowadzono renowacje, holenderska choroba wiązu trafiła na Wyspę. Przetrwały budynki, nie drzewa. Ktokolwiek naprawdę tu mieszkał, odszedł, a my się tylko bawimy. Została ulica-zakładka, liść włożony między kartki.
Więcej zdjęć z Norwich znajdziecie na moim Instagramie.