niedziela, 11 sierpnia 2013

Pacific Rim a letnie blockbustery superbohaterskie

Społeczna otoczka tekstu – filmu, książki, komiksu – jest dla mnie niemal tak ważna, jak sam tekst. Lubię dzielić się wrażeniami i przemyśleniami, a jeszcze bardziej: rozmawiać. Poznanie cudzych odczuć wzbogaca mój odbiór. To rodzi pragnienie, czasem wręcz przymus, „bycia na bieżąco”, odbycia seansu jeśli nie w dniu premiery, to przynajmniej w pierwszy weekend w kinach, a potem pędzenia do internetu, by rzucić się w fale hejtu i uwielbienia.

Czasem jednak lepiej się nie spieszyć.

Uwielbiam del Toro za Labirynt fauna i za Hellboya. Estetyka i wrażliwość jego dzieł niesamowicie do mnie trafia. Mimo to nie wierzyłem w Pacific Rim, to nie była moja bajka. Wolałem iść wcześniej na Supermana i Rosomaka. Na Godzillę i wielkie roboty wybrałem się w ostatnim niemal momencie, żeby jednak nie przegapić.

O mało nie przegapiłem najprzyjemniejszego filmu tego lata.


1.

Człowiek ze stali i Wolverine wywołały u mnie reakcję alergiczną wątkami miłosnymi wstawionymi do filmu tylko dlatego, że w hollywoodzkim filmie akcji musi się znaleźć wątek miłosny (a także kilkoma innymi rzeczami). Clark i Lois znają się... parę dni? (mam problem z określaniem upływu czasu w filmach), widać zalążki zainteresowania właściwie niekoniecznie romantycznego, ale pod koniec pojawia się oczywiście obligatoryjny pocałunek i scena pocieszenia załamanego Supermana. W japońskiej przygodzie naszego ulubionego członka X-Men analogiczny wątek (z obligatoryjną sceną miłosną w kategorii wiekowej PG-13) rozwija się w jakieś... trzy dni.

Pacific Rim na tym tle wyróżnia się na plus. Po pierwsze dlatego, że bohaterowie posiadają pewne wspólne doświadczenia (utratę bliskich wskutek ataku Kaiju), które umożliwiają porozumienie. Po drugie dlatego, że wątek neurolinku (polskie tłumaczenie wypada sensowniej i bardziej naturalnie, niż angielski neural handshake, bardzo to rzadka sytuacja, więc warto zwrócić na to uwagę) umożliwia wzmocnienie relacji Raleigha i Mako w krótkim czasie: oboje wchodzą nawzajem w swoje wspomnienia i poznają swoje uczucia. Po trzecie wreszcie: ich wątek zostaje potraktowany z rzadko spotykaną subtelnością – wzajemnej fascynacji nie trzeba koniecznie traktować jako romantycznej mimo dość wyraźnych sygnałów i twórcy nie dożynają jej na koniec wymuszonym pocałunkiem.

Niezwykle silna chemia między bohaterami oraz fakt, że nie marnują żadnej okazji pożeranie się wzrokiem, to tylko wisienki na torcie.


2.

Mako zasługuje na osobny akapit poświęcony wyłącznie sobie, bo to świetna postać, w pełni równorzędna wobec Raleigha, a przy tym bardziej skomplikowana (co nie znaczy, że bardzo skomplikowana – nie zapominajmy, że to film o wielkich robotach walczących z wielkimi potworami). Dorosła kobieta, odważna wojowniczka, a jednocześnie, na głębszym poziomie, mała dziewczynka, która straciła rodziców.

Tutaj znajdziecie dwa teksty poświęcone temu, jak fantastycznie napisano tę postać, ja ograniczę się do czystego fanboystwa i zachwytu nad tym, jak ukradkiem przygląda się Raleighowi, jak szanuje swojego opiekuna/przybranego ojca i nie sprzeciwia mu się, tylko przekonuje go, by zaufał jej umiejętnościom. I nad animatriksową walką ćwiczebną.

Mako to bohaterka, którą mogła być inna mała, kozacka Azjatka z kolorowymi włosami – Yukio z Wolverine'a. Mam silne poczucie, że Wolverine byłby wtedy o wiele lepszym filmem.


3.

Teraz będzie trochę narzekania na współczesne kino rozrywkowe, czujcie się ostrzeżeni.

Odnoszę wrażenie, że zupełnie przestaliśmy się zastanawiać nad tym, co przekazują filmy, ktore oglądamy. Jeszcze niedawno było oczywiste, że każdy film ma morał przekazany wprost (choć niekoniecznie wypowiadany na głos przez któregoś z bohaterów), a w mniej oczywistych przypadkach – jakąś wymowę. Obecnie coraz częściej słyszę: „przecież to tylko rozrywka, nie ma co się nad tym zastanawiać. A w ogóle to ciekawe, w jaki sposób Superman lata?”. Większą przyjemność sprawia mi zastanawianie się nad historią właśnie, niż nad fizyką fikcyjnego świata, więc zmiana sztuki (nawet takiej, w której najbardziej liczy się walor rozrywkowy) w rozrywkę oczywiście mnie martwi.

Bardziej martwi mnie to, że podobnie zaczynają do sprawy podchodzić twórcy (a może nie twórcy, tylko wytwórnie?). Wolverine stawia na początku ciekawy problem, ale nie mam pojęcia, co próbuje przekazać. Podobnie Człowiek ze stali, z którego zrozumiałem ostatecznie tylko tyle, że „śmierć trzech osób to tragedia, śmierć 129 tysięcy to fajna rozwałka w finale”. Drugi najlepszy dla mnie blockbuster tego lata (używam słowa „lato” bardzo luźno), Iron Man 3, nauczył mnie, że niepełnosprawność czyni ludzi złymi. I że dobry człowiek obywa się bez protez.

W tej sytuacji popisem kunsztu twórczego okazuje się prostota i optymizm: del Toro idzie śladami The Avengers Jossa Whedona; w obu przypadkach mamy do czynienia z pozaludzkim, kosmicznym złem, w obliczu którego ludzkość jednoczy się i – wbrew wszelkim przewidywaniom – zwycięża. (Na marginesie: fascynuje mnie, że weapon of choice w takich przypadkach okazuje się nieodmiennie bomba atomowa; czyżby jedyna szansa na ostateczne pokonanie przeciwnika?) Na pozytywną i spójną wizję we współczesnym letnim kinie stać najwyraźniej tylko najlepszych.

8 komentarzy:

  1. hej, obetnij iron manowi trochę opieszałości - dla mnie to film z przekazem "liczy się to, kim jesteś i jak radzisz sobie z ciężkimi sytuacjami". zarówno stark jak i pan Memento dostali od życia mocnego kopniaka.Ostatecznie memento dostał po głowie dzięki solidarności starka i pepper, sam nie miał ziomków bo gdzieś po drodze stracił cel, zaślepiła gp chęć zemsty. dla tonyego liczyła się tylko pepper, dzięki czemu wygrał :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OK, próba skontrastowania Kiliana i Starka jest ciekawa, ja jeszcze dodam, że świetnie zrobiony jest wątek post-Avengersowej traumy Tony'ego. Ale jest taka scena, gdzie wiceprezydent dokonuje zdrady stanu (nie przekazuje ostrzeżenia do prezydenta) i widzimy, że jego... dziewczynka z otoczenia (wnuczka?) nie ma nogi i to dla mnie doskonale podsumowuje wątek, o którym piszę w notce. "Nie, nie możemy jej kupić protezy, to nie jest tak, że jestem mega bogatym człowiekiem pomagającym w rządzeniu najpotężniejszym państwem na Ziemi, jeśli nie wspomożemy terrorystów, życie mojej małej będzie piekłem!"

      Usuń
  2. Erm, a nie jest to tak, że jednak kino superbohaterskie trochę funkcjonuje jako podkategoria kina rozrywkowego i stara się stawiać trochę bardziej poważne pytania (takim skrajnym przykładem jest oczywiście trylogia batmanowska Nolana) o kondycję ludzkości mimo wynikającej z komiksowych źródeł otoczki? A Del Toro po prostu nakręcił laurkę dla filmów, na których się wychował, bez spinki i dlatego wyszło tak cudowne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz!

      Nolan to na pewno dobry przykład kina rozrywkowego, które aspiruje do czegoś więcej (nawet, jeśli w trzeciej części ponosi porażkę, to "Mroczny Rycerz" pozostaje chlubnym przykładem).

      Natomiast czy inne filmy superbohaterskie rzeczywiście próbują stawiać trochę bardziej poważne pytania niż "Pacific Rim"? Zastanawiam się, zastanawiam i nie wiem – a zasadniczo kino superbohaterskie lubię bardzo. Na pewno nie w tym roku. Dokładają sporo mroku i angstu, ale moim zdaniem to o niczym jeszcze nie przesądza. Gdybym miał wymienić jakiś highlight, to byłby nim wątek traumy Tony'ego Starka po Nowym Jorku – to był dla mnie naprawdę poważnie i dobrze poprowadzony wątek. Ale taki "Człowiek ze stali" nie wznosi się moim zdaniem ponad film del Toro (na "Wolverine'a" spuśćmy już może litościwie zasłonę milczenia).

      Usuń
  3. A propos przesłania w filmach: http://www.cracked.com/blog/5-ways-you-dont-realize-movies-are-controlling-your-brain/. Dobry tekst do przekazywania osobom, które bronią tezy, że kino popularne to tylko rozrywka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest doskonały tekst i nawet się zastanawiałem, czy nie zalinkować do niego w tej notce :).

      Usuń
  4. Film rzeczywiście dobry, ale pomimo lektury zalinkowanych tekstów (zwłaszcza tego drugiego, o znaczeniu kolorów – dla mnie jest szczególnie cenny, bo sam rzadko zwracam uwagę na takie rzeczy) mam istotne zastrzeżenie co do postaci Mako. Otóż (SPOILERY):

    1. Jest dwa razy ratowana przez mężczyzn w sytuacji całkowitej bezradności. Ponadto nie ma zupełnie nic do roboty w całej sekwencji finałowej.

    2. Wybory, które podejmuje, są mało znaczące dla narracji w porównaniu z decyzjami Stackera i Raleigha.

    Oczywiście te dwie uwagi nie zmieniają tego, że Mako ma za sobą najciekawszą historię w filmie. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a to bardzo trafne spostrzeżenia. I, jeśli się nad tym zastanowić, w ich kontekście bardzo wymowny staje się fakt, że zarówno Raleigh, jak i Stacker potrafią w razie potrzeby samodzielnie pilotować Jaegera.

      Usuń