czwartek, 15 listopada 2012

O czytaniu literatury starożytnej

Mój dotychczasowy kontakt z literaturą antyczną (wykłady prowadzone przez nieco homofobicznego i ciut więcej niż trochę mizoginistycznego profesora – nie liczę w tym momencie mitów poznawanych z drugiej albo i trzeciej ręki) zdecydowanie nie nastawiał pozytywnie do dalszych prób jej poznania i zachwycenia się. Jednak czas stopniowo leczy traumy związane z przymusowym poznawaniem literatury i pozwala odrodzić się naturalnej ciekawości. Dlatego, kiedy pewnego dnia radośnie łupiłem biblioteczkę przyjaciół, porwałem również ze sobą Satyryki Petroniusza. Moje zainteresowanie tym konkretnym tekstem w mniejszym stopniu wzbudził fakt, że to zabytek kultury rzymskiej, w większym przynależność gatunkowa. Niektórzy nazywają bowiem Satyryki pierwszą powieścią (w dość luźnym tego słowa znaczeniu) gejowską, można w nich również odnaleźć wyraźne tendencje, które kilka stuleci później miały utworzyć powieść pikarejską (zwaną również łotrzykowską).

Satyryki opisują kolejne przygody, wypadki i niepowodzenia Enkolpiusza – byłego gladiatora, a jednocześnie człowieka niezwykle wykształconego i oczytanego – który za obrazę boga Priapa został pokarany impotencją i tuła się po Italii i przyległościach razem ze swoim szesnastoletnim kochankiem, Gitonem, oraz Askyltosem, dawnym chłopakiem, który teraz ma chętkę na Gitona. Trójka ta co rusz pakuje się w nowe kłopoty (m.in. po raz kolejny obrażają Priapa, uciekają też przed małżeństwem, które miało wyraźną ochotę podzielić się Enkolpiuszem i Gitonem), zdarza im się kraść, oszukiwać, wdawać w bójki – ot, zwyczajny los pikarejskich bohaterów. Jednocześnie Enolpiusz cały czas poszukuje sposobu odwrócenia klątwy rzuconej przez boga i przeżywa kolejne rozczarowania, kiedy męskość go zawodzi. Schemat fabularny (niepowodzenia wywołane obrazą boga) przypomina nieco Odyseję (nie wiem czy zamierzenie, ale chyba można przyjąć, że tak) – bawi mnie to skojarzenie, bo rejestr obu tekstów jest zupełnie inny.

Wypadki toczą się szybkim tempem, choć przetykają je często rozmowy na temat kultury, sztuki, edukacji, retoryki i tego, jak wszystko schodzi na psy (przypisy zapewniają jakiś podstawowy kontekst dla tych dyskusji). Niestety mam wrażenie, że tych fragmentów zachowało się więcej niż emocjonujących przygód, co bywa ogromnie frustrujące – brakuje bowiem sporej (jak można sądzić ze streszczenia zrekonstruowanego na podstawie zachowanych części) partii tekstu na początku (to się nazywa początek in medias res), a także zakończenia; w środku również zieją spore dziury i często się zdarza, że rozpętana właśnie awantura urywa się nagle, a kiedy przechodzimy do kolejnej części, toczy się kolejna dyskusja kulturalna. Podejrzewam w tym jakiś spisek filologów klasycznych, a może starożytnych/wczesnośredniowiecznych bibliotekarzy.

Poza tym uderzające bywa, jak mało się zestarzały niektóre elementy i jak podobny bywa starożytny Rzym do współczesności. Sprzeczki Enkolpiusza z Askyltosem, sposób, w jaki obaj mówią, nasuwały mi czasem skojarzenia z ciotami z Lubiewa. Najobszerniejszy zachowany fragment tekstu, Uczta Trymalchiona spokojnie można sobie wyobrazić jako wystawną imprezę u nuworysza zgrywającego znawcę kultury, który w miarę, jak wypija coraz to większą ilość alkoholu, robi z siebie coraz większego idiotę, aż wreszcie zaczyna przy gościach awanturować się z żoną i wszyscy zastanawiają się, jak by tu dyskretnie uciec. Nie wspominając już o wartkiej akcji, swobodzie obyczajowej (wszyscy radośnie romansują ze wszystkimi niezależnie od płci; kiedy Giton puszcza Enkolpiusza kantem, ten próbuje znaleźć pocieszenie w ramionach pięknej Kirke) i humorze.

Dotarłszy do końca – nie zakończenia, ale kolejnego wielokropka, jakimi usiany jest tekst, z kilkoma zdaniami komentarza edytorskiego – poczułem smutek, że zachowało się tylko tyle. I to chyba najlepsze podsumowanie; jeśli po tylu wiekach literaturę można doceniać nie tylko na poziomie intelektualnym, ale też emocjonalnym, jeśli potrafi usidlić czytelnika, to myślę, warto ją czytać.


PS. W ramach ciekawostki dodam, że według niektórych hipotez autor Satyryk to Petroniusz znany nam z Quo vadis. Moja sympatia do autora rośnie jeszcze bardziej, kiedy wyobrażam go sobie z twarzą Bogusława Lindy.

2 komentarze:

  1. Fajny tekst i fajny blog, cieszę się że zajrzałem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę uwolnienia od list lektur (choć i dla mnie nadchodzi ten czas coraz bliżej). Zawsze mnie jakoś rozczulają te zwariowane fabuły :). Spędziłam rok staropolki czytając romanse staropolskie - "Poncyjana","Fortunata" i "Gesta Romanorum". Trauma na całe życie ;P, ale te teksty mają swój niesamowity, pokręcony urok. Jeśli bawią Cię takie rzeczy to polecam poszukać ;).

    OdpowiedzUsuń