poniedziałek, 19 listopada 2012

Atlas chmur

Podchodziłem do Atlasu chmur z pewnymi obawami: zapowiadała się powieść poruszająca Ważne Tematy i odpowiadająca na Odwieczne Pytania, a na tak ambitnych pomysłach (nie wspominając już o sporej liczbie dużych liter) łatwo się wyłożyć, w pogoni za uniwersalną prawdą stworzyć dzieło ocierające się o banał albo obdarzone niedostatkami fabularnymi. Powieść Davida Mitchella wychodzi obronną ręką z większości tych niebezpieczeństw, przede wszystkim dzięki sprawnej żonglerce konwencjami i zwiększającej napięcie kompozycji. Przesłanie nie popada w nadmierne zadęcie i nie dominuje nad fabułą, choć można mieć wobec niego pewne zastrzeżenia.

Pierwszym, co rzuca się w oczy (przynajmniej osobom, które tak jak ja zaczynają lekturę książki od spisu treści), jest charakterystyczny układ powieści. Składa się ona z pięciu podzielonych na połowy i ułożonych symetrycznie historii, oraz szóstej umieszczonej pośrodku. Czyli wygląda tak: 1a–2a–3a–4a–5a–6–5b–4b–3b–2b–1b. Każda opowieść rozgrywa się w innym przedziale czasowym, począwszy od XIX wieku, przez różne dekady wieku XX, po mniej lub bardziej odległą przyszłość. Wraz z okresami historycznymi zmieniają się też konwencje: powieść podróżnicza, dramat obyczajowy, thriller polityczny, dystopia, post-apokalipsa. Bohaterowie kolejnych opowieści trafiają wzajemnie na swoje ślady, pojawiają się również pewne sugestie (na ogół dość subtelne, może z jednym wyjątkiem) silniejszych związków między nimi – ale tylko sugestie.

Całość spaja raczej wspólny zakres tematów realizowanych na różne sposoby w kolejnych historiach: władza, przemoc oraz wolność. W Adama Ewinga dzienniku pacyficznym czytamy o problemie kolonizacji; w Okresach półtrwania pojawia się wątek wszechpotężnych korporacji (niestety wtłoczony w ciasny schemat konwencji), później kontynuowany w noszącej ślady zarówno Orwella, jak i Huxleya (z nawiązaniem do Bradbury'ego w tytule) Antyfonie Sonmi ~451 – to jedna z moich ulubionych historii, gdzie co prawda satyra na rozpasany kapitalizm i konsumpcjonizm przeobrażony w świecką religię jest mocno hiperboliczna – reklamy wyświetlane na Księżycu, powietrze sprzedawane przez AirCorp – ale jednocześnie wydaje mi się w wielu momentach trafna i autentycznie przerażająca. Bardzo podobała mi się również Upiorna udręka Timothy'ego Cavendisha rozgrywająca się współcześnie i skupiająca na osobistym zmaganiu jednego człowieka (podczas gdy większość pozostałych historii dotyczy większych grup społecznych). Od całości odstają tylko Listy z Zedelghem, gdzie wątek tematyczny jakby gubi się na chwilę. Centralna historia, Bród Slooshy i wszystko co potem, łączy się z pierwszą, ukazując zwieńczenie dziewiętnastowiecznego mitu Cywilizacji i Postępu.

Do pewnego stopnia książka ta piętnuje wady zachodniej cywilizacji (które jednak w pewnym momencie przenoszą się także na Wschód, dzięki czemu Antyfona… może się rozgrywać już w Korei czy raczej w tym, czym Korea – być może – się stanie): pogoń za pieniądzem i żądzę władzy (których splot prowadzi do powstania korporacji), chwalony przez niektórych darwinizm społeczny. W opozycji stawiane są kultury pierwotne, pozbawione zaawansowanej techniki, a za to skupione na człowieku i wartościach duchowych – co czasami ociera się prawie o trop „Szlachetnego Dzikusa”. Takie odczytanie stanowiłoby jednak nadmierne uproszczenie i byłoby krzywdzące wobec powieści. W istocie bowiem konflikt toczy się między Barbarzyństwem a Cywilizacją. Barbarzyństwo wyraża się w kulcie siły i cytowanej przez jednego z bohaterów maksymie „Słabi to jadło, silnym na sadło”, w żądzy władzy, przywileju i podporządkowania. Są to nie tylko biali i korporacje, ale też Maorysi i żądni krwi Kona. Cywilizacja oznacza umiłowanie mądrości i pokoju, walkę o prawa wykluczonych, obnażanie niesprawiedliwości. Czasami przejawia się w bezwarunkowym pacyfizmie (jak w przypadku plemienia Moriori), prowadzącym do wyniszczenia, czasem jednak – w sprzeciwie wobec ciemiężycieli. Konflikt nie opiera się na najprostszych stereotypach, choć strony zostały wyraźnie zarysowane i skontrastowane, a wymowa jest bardzo idealistyczna.

Jestem skłonny uznać tematykę książki za prostą, ale nie prostacką, nawet mimo tego, że postacie często wprost wygłaszają po prostu obserwacje czy komentarze dotyczące ludzkiej natury (te fragmenty dają się natychmiast łatwo rozpoznać) i w ten sposób wprowadzane są wspólne wątki. Tak samo można powiedzieć o fabule: prosta, bo korzysta z mniej lub bardziej wyraźnych konwencji, ale nie prostacka, bo widać pomysł na kompozycję czy język w każdej z części (choć mam wrażenie, że stylizacje nie zawsze są w pełni konsekwentnie). Dlatego nie nazwę Atlasu chmur literackim objawieniem, nazwę go natomiast książką ciekawą, udanie mieszającą rozmaite fantastyczne i niefantastyczne gatunki, ambitną, nawet jeśli nie wszystkie ambicje udaje jej się zrealizować.

7 komentarzy:

  1. Nagana za brak ostrzeżenia przed linkiem do TV Tropes! A poza tym fajnie, muszę w końcu zacząć czytać, może Twój wpis w końcu to przyspieszy. Na razie przeczytałem pół strony w komunikacji miejskiej i stwierdziłem (the shock!), że to nie jest książka do komunikacji miejskiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, nie wiedziałem, że tutaj też się muszę pilnować, na Polterze jest. Jak się już przywyknie do stylu, to da się czytać wszędzie, ostatnie dwie części czytałem dzisiaj w autobusie, no ale wcześniej przez cały weekend wsiąkałem w ten świat.

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobrze, przeczytałem kawałeczek przy kolacji i chyba jestem wciągnięty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O. No to miłej lektury, podziel się później wrażeniami.

      Usuń
  4. Dobrze się czyta Twoje recenzje.

    OdpowiedzUsuń