wtorek, 14 marca 2017

Superksiężyc

Wiało cały dzień i posiniałe, stęchłe miasto oddychające przez siatkę na głowie znowu zaczęło przypominać siebie. Nie wziąłem telefonu i po wyjściu natychmiast zaczyna mi go brakować. Wytrzymaj. To nie próba samotności na obozie harcerskim, ale może dostaniesz nagrodę pocieszenia: chwilę dostępu do swoich myśli. Rzeka zaszła bielmem, uwięzione jak lodołamacze łabędzie trzepoczą skrzydłami. Między nimi kręcą się łyski w swoich maskach kapłanów, mewy gdzieś poznikały. Nabrzeże jest puste, ale po drugiej stronie mostu widzę lśniący okrąg. To księżyc. Mężczyzna w koszu zbiera się do odlotu. Pytam, czy weźmie mnie ze sobą. Tygodnie spędzone w bezdechu prowadzą do obumierania wyobraźni, mam spuchnięte myśli. Wznosimy się wysoko nad miasto, patrząc na sploty ulic inkrustowane światłami, przypominam sobie, za co je kocham. Zimne powietrze zdziera ze mnie odęte, zatrute tkanki, gwiżdże między żebrami. To jeszcze nie koniec, ale zaczynam mieć nadzieję, że coś tu jeszcze zakwitnie.

Chciałbym już wracać. Mężczyzna krzywi się, ale obniża lot. Daję mu wszystkie stare bilety do kina, które trzymam w kieszeniach. Balast nie będzie mi już potrzebny. Wracam i opowiadam ci to wszystko. Nie wierzysz mi, ale się uśmiechasz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz