wtorek, 17 stycznia 2017

Pasterka

Idziemy na pasterkę. Dziadek trzyma mnie za rękę, ciemność zagęszcza się i tłoczy wokół nas. Mam patrzeć w niebo: podobno jest tam coś, co pozwoli nam dotrzeć na miejsce, ale nie wiem co. Bawię się więc w wymyślanie konstelacji, opowiadanie nowych mitologii.

W którymś momencie dziadek się gubi. Puściłem jego dłoń i zostałem sam w przedsionku kościoła. Przez szparę w drzwiach dostrzegam ludzi i złote światło, słyszę ich śpiewy. Wolę ciszę przedsionka.

Jest tam też dziewczyna, bardzo młoda i bardzo mądra – wie rzeczy, które ja odkryję może w nagłym olśnieniu, za wiele lat, kiedy już na nic mi się nie przydadzą. Ma wózek z dzieckiem (dlatego nie wpuścili jej do środka), nuci i kołysze. Chciałbym, żeby była ze mnie dumna, chciałbym usłyszeć od niej pochwałę i wstydzę się tego przed sobą.

– Czy jestem na właściwej drodze? – pytam. Rzadko czuję, że w ogóle się poruszam, ale gdybym chociaż stał we właściwym miejscu?

Zbliża się, a ja nieruchomieję w trwodze i wyczekiwaniu. Z uśmiechem kładzie rękę na dziurze we mnie i nic złego się nie dzieje. Przypominam sobie, ile razy nie powiedziałem komuś, że kocham, chociaż chciałem. Czy gdybym powiedział to jej, tutaj, teraz, to coś by się zmieniło?

Wydaje mi się, że wychodzimy razem w blask latarni, który rozświetla noc, i że mówimy jeszcze o wielu rzeczach. Później budzę się na niewygodnej kościelnej ławce, z ciemności wychodzę w pustkę, już zapominam, jak każde objawienie, ale zatrzymuję jeszcze trochę ulotnego ciepła jej dłoni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz