Jakoś tak się ostatnio złożyło, że kilka dni po obejrzeniu
Zjawy natknąłem się na fejsbukową dyskusję na temat filmu. Dyskusję, w której
chwalono nie tylko umiejętności aktorskie Leonarda DiCapria, kunszt Alejandra
Iñárritu czy zdjęcia Emanuela Lubezkiego, ale też głębię przesłania i
wywracanie na nice konwencji w
esternu. O ile z przesłaniem mogę się jeszcze zgodzić – Zjawa zawiera trochę ładnych symbolicznych scen, a zmagania głównego bohatera można interpretować na kilka różnych sposobów – o tyle trudno mi dostrzec jakiekolwiek wywracanie na nice. Zjawa to film głęboko zachowawczy.
esternu. O ile z przesłaniem mogę się jeszcze zgodzić – Zjawa zawiera trochę ładnych symbolicznych scen, a zmagania głównego bohatera można interpretować na kilka różnych sposobów – o tyle trudno mi dostrzec jakiekolwiek wywracanie na nice. Zjawa to film głęboko zachowawczy.
Nie, żebym nie rozumiał, czemu można go odbierać jako
subwersywny: w tle przewijają się przecież wątki nieprawości, jakie wobec
rdzennych Amerykanów popełniali biali kolonialiści, a i wśród handlarzy skórami
pojawia się szuja-Tom Hardy, co to nie dość, że chciwy i egoistyczny, to
jeszcze rasista.
Problem w tym, że pierwszy plan to nadal historia
Tańczącego z Wilkami, któremu wepchnięto syna do lodówki (uwaga, link do TV
Tropes!) i który teraz bardzo chce się zemścić, jednak (dzięki mądrym słowom
wypowiedzianym przez etnicznego sidekicka) odkrywa, że Przemoc Nie Jest
Rozwiązaniem, a Zemsta Nie Przyniesie Mu Ukojenia. Całe szczęście, że po
drugiej stronie sumienia przystanęło akurat plemię, które chętnie dokończy za
niego robotę. Wszystko jest oczywiście ponure i brutalne, ale w gruncie rzeczy
mamy do czynienia z tą samą heroiczną narracją, którą widzieliśmy już
wielokrotnie.
Można oczywiście argumentować, że przecież jest to historia
oparta na faktach – ale to, jakie historie wybieramy do opowiedzenia, też ma
znaczenie. No a twórcy nie przejmowali się zbytnio faktami, kiedy dodali
Glassowi syna albo zmieniali zakończenie całej historii, tak żeby jednak doszło
do jakiejś zemsty. Więc choć DiCaprio pięknie się krzywi i stęka, to w pewnym
sensie jest też największym problemem Zjawy,
bo przesłania te wszystkie ciekawsze rzeczy, które rozgrywają się dookoła. O wiele chętniej obejrzałbym film o Hawku,
który chce pomścić ojca, a przy okazji musi sobie znaleźć jakieś miejsce w
świecie. Film o Powace uciekającej od porywaczy i poszukującej swojego
plemienia. Albo o niedźwiedzicy troszczącej się o młode i w końcówce toczącej
tragiczną walkę z człowiekiem. A gdyby to już naprawdę musiała być opowieść o
białym mężczyźnie, to może ciekawiej byłoby pójść w stronę Flashmana G.M. Frasera i protagonistą uczynić Fitzgeralda?
Wtedy rzeczywiście otrzymalibyśmy bezlitosną dekonstrukcję westernowego
bohatera (zwłaszcza gdyby na końcu, tak jak w rzeczywistości, zaciągnął się do
armii, by umknąć Glassowi). I więcej Toma Hardyego na ekranie – w ramach bonusu. A tak, Zjawa pozostaje świetnie nakręconym i zagranym filmem, ale wcale nie tak radykalnym, jak mogłoby się wydawać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz