Czasem jednak lepiej się nie spieszyć.
Uwielbiam del Toro za Labirynt fauna i za Hellboya. Estetyka i wrażliwość jego dzieł niesamowicie do mnie trafia. Mimo to nie wierzyłem w Pacific Rim, to nie była moja bajka. Wolałem iść wcześniej na Supermana i Rosomaka. Na Godzillę i wielkie roboty wybrałem się w ostatnim niemal momencie, żeby jednak nie przegapić.
O mało nie przegapiłem najprzyjemniejszego filmu tego lata.
1.
Człowiek ze stali i Wolverine wywołały u mnie reakcję alergiczną wątkami miłosnymi wstawionymi do filmu tylko dlatego, że w hollywoodzkim filmie akcji musi się znaleźć wątek miłosny (a także kilkoma innymi rzeczami). Clark i Lois znają się... parę dni? (mam problem z określaniem upływu czasu w filmach), widać zalążki zainteresowania właściwie niekoniecznie romantycznego, ale pod koniec pojawia się oczywiście obligatoryjny pocałunek i scena pocieszenia załamanego Supermana. W japońskiej przygodzie naszego ulubionego członka X-Men analogiczny wątek (z obligatoryjną sceną miłosną w kategorii wiekowej PG-13) rozwija się w jakieś... trzy dni.

Niezwykle silna chemia między bohaterami oraz fakt, że nie marnują żadnej okazji pożeranie się wzrokiem, to tylko wisienki na torcie.
2.
Mako zasługuje na osobny akapit poświęcony wyłącznie sobie, bo to świetna postać, w pełni równorzędna wobec Raleigha, a przy tym bardziej skomplikowana (co nie znaczy, że bardzo skomplikowana – nie zapominajmy, że to film o wielkich robotach walczących z wielkimi potworami). Dorosła kobieta, odważna wojowniczka, a jednocześnie, na głębszym poziomie, mała dziewczynka, która straciła rodziców.
Tutaj znajdziecie dwa teksty poświęcone temu, jak fantastycznie napisano tę postać, ja ograniczę się do czystego fanboystwa i zachwytu nad tym, jak ukradkiem przygląda się Raleighowi, jak szanuje swojego opiekuna/przybranego ojca i nie sprzeciwia mu się, tylko przekonuje go, by zaufał jej umiejętnościom. I nad animatriksową walką ćwiczebną.
Mako to bohaterka, którą mogła być inna mała, kozacka Azjatka z kolorowymi włosami – Yukio z Wolverine'a. Mam silne poczucie, że Wolverine byłby wtedy o wiele lepszym filmem.
3.
Teraz będzie trochę narzekania na współczesne kino rozrywkowe, czujcie się ostrzeżeni.
Odnoszę wrażenie, że zupełnie przestaliśmy się zastanawiać nad tym, co przekazują filmy, ktore oglądamy. Jeszcze niedawno było oczywiste, że każdy film ma morał przekazany wprost (choć niekoniecznie wypowiadany na głos przez któregoś z bohaterów), a w mniej oczywistych przypadkach – jakąś wymowę. Obecnie coraz częściej słyszę: „przecież to tylko rozrywka, nie ma co się nad tym zastanawiać. A w ogóle to ciekawe, w jaki sposób Superman lata?”. Większą przyjemność sprawia mi zastanawianie się nad historią właśnie, niż nad fizyką fikcyjnego świata, więc zmiana sztuki (nawet takiej, w której najbardziej liczy się walor rozrywkowy) w rozrywkę oczywiście mnie martwi.

W tej sytuacji popisem kunsztu twórczego okazuje się prostota i optymizm: del Toro idzie śladami The Avengers Jossa Whedona; w obu przypadkach mamy do czynienia z pozaludzkim, kosmicznym złem, w obliczu którego ludzkość jednoczy się i – wbrew wszelkim przewidywaniom – zwycięża. (Na marginesie: fascynuje mnie, że weapon of choice w takich przypadkach okazuje się nieodmiennie bomba atomowa; czyżby jedyna szansa na ostateczne pokonanie przeciwnika?) Na pozytywną i spójną wizję we współczesnym letnim kinie stać najwyraźniej tylko najlepszych.