Przemysław Czapliński pisze na temat Baśni o wężowym sercu elegancko, ale przenikliwie. Pisze między innymi tak:
Wydaje się, że wszystko, co w powieści wiąże się z męskim pożądaniem,
kobietą, kobiecym ciałem, miłością i naturą, prowadzi nas od zwykłości do
niesamowitości. (…) kobieta i natura to wrota, przez które Jakób wkracza w
niesamowite (brzmi to niebezpiecznie, bo adoracja natury i kobiety służy
męskiej władzy, ale trudno). Pod powierzchnią rzeczywistości nic nie jest
stałe, określone, raz na zawsze martwe, przypisane do jakiejś kategorii.
Nad tym nawiasem nie wszystkim tak łatwo przejść do porządku
dziennego i w krytyce
Baśni…, a także twórczości Raka w ogóle (
Baśń… została dostrzeżona bardzo szeroko i dla wielu osób będzie pierwszym
zetknięciem z autorem, ale pamiętajmy, że ma on na koncie dwie wcześniejsze
powieści oraz liczne opowiadania – można więc pokusić się o nieco szerszą
analizę) pojawia się czasem wątek silnego skupienia na
(heteroseksualnym i cispłciowym) męskim doświadczeniu, optyki, w której kobiety
nie są ludźmi obdarzonymi życiem wewnętrznym i podmiotowością, ale tajemnicą,
zagadką, narzędziem inicjacji albo – po prostu – obiektem seksualnym.
Ta ostatnia kwestia jest wyraźnie zauważalna również w
Kwiatach paproci oraz w początkowych przynajmniej partiach jego debiutanckiej
powieści Kocham cię, Lilith (zdaje się, że w Pustym niebie też, ale nie miałem z
tą książką żadnej bezpośredniej styczności).
W 2013 roku przeczytałem Tamdareja w innych światach i skomentowałem go następująco:
mam do tekstu uczucia mocno ambiwalentne, jest mi
jednocześnie bliski i daleki. Bliski, bo opowiada o rzeczach, o których lubię
czytać, nad którymi lubię się zastanawiać, które mnie jakoś dotyczą. Też
pochodzę z miasteczka, które może samo w sobie nie posiada jakiejś szczególnie
bogatej mitologii, ale dla mnie zawsze miało w sobie coś magicznego; też
przeżyłem wielką nastoletnią miłość, która potem długo we mnie tkwiła; też
pojechałem na studia do dużego miasta. A daleki, bo te wszystkie sprawy, świat
opisany w opowiadaniu, są dla mnie zupełnie obce. To jest świat, w którym Bóg
chrześcijański jest Bogiem prawdziwym, a ci wcześniejsi są wymyśleni, świat, w
którym małe miasteczko jest magiczne, piękne i prawdziwe, a duże miasto jest
złe i mieszkają w nim płytcy ludzie. Świat, w którym mężczyźni i kobiety mają
swoje ustalone od początku świata role.
Jak wynika z eseju Czaplińskiego oraz innych reakcji w Baśni… te budzące moją podejrzliwość uproszczenia rzeczywistości zatarły się nieco, a obszary
kobiecości i męskości nie są stałe i nienaruszalne; to zresztą naturalna
konsekwencja struktury opowieści inicjacyjnej, campbellowskiego monomitu, gdzie męski bohater wyprawia się w inność, aby zdobyć wiedzę. Jednak inicjacja kończy się tutaj porażką; chwilowe przeniknięcie granic nie przynosi
trwałej zmiany, dzięki której bohater może mediować pomiędzy dwoma światami,
wzbogacić swoją społeczność, rozwiązać któreś z problemów trapiących świat:
w powieści Szela jest po powrocie niezmieniony – jakby
nigdzie nie był, niczego nie przeżył i niczego nie zrozumiał. Na przykład po
wizycie we Lwowie sprowadza do domu dawną swoją miłość, Malwę, spychając żonę
do poziomu służącej; później „zatłukł cepem parobka Witka, gdy ten nadto się z
Malwą spoufalał” [Rak 369]; córkę swoją, Katarzynę „musiał sprać nadto
szczodrze, bo chromała do końca życia” [395]; żonę, Salcię, wypędził zimą na
pole śmierci zwane Pomirkami, żeby w domu zostało mniej gąb do wykarmienia
[402]. Można powiedzieć: kurwiarz i okrutnik. Czyli: swój chłop. Normalny
normalnością sprzed wyprawy. Baśń przemieniła się w antybaśń.
Co wykoleiło bieg inicjacyjnej przemiany? Czapliński szybko
odpowiada: „Potworem, który pożarł doświadczenie niesamowitego, okazała się
władza. Ta konkretna, ziemska, wpisana w kodeksy i stanowe różnice, oraz ta
ogólniejsza, rozumiana jako zasada podległości”. Odmieniony kontaktem z
miękkim, płynnym światem kobieco-naturalnym męski bohater zderza się z
hierarchią klasową – i zamiast ją rozpuszczać albo podmywać, woli ustanowić
własną namiastkę panowania nad tym, co słabsze.
Według Czaplińskiego próbował Rak stworzyć Szelę, który
„wszystkich zaintryguje, a nikomu nie da się zawłaszczyć”, Szelę dla czytelnika
„szukającego niezależności od prawej i lewej strony”.
Jakiś czas temu natknąłem się w internecie na wypowiedź autorstwa Franka Wilhoita:
Istnieje tylko konserwatyzm. Nie ma żadnej innej ideologii
politycznej. (…) Mógłby i powinien istnieć antykonserwatyzm, ale jeszcze nie
istnieje. Czym by był? Warunkiem koniecznym i wystarczającym, by odpowiedzieć
na to pytanie, jest scharakteryzowanie konserwatyzmu. Na szczęście można to
zrobić bardzo zwięźle. Konserwatyzm składa się tylko z jednego postulatu,
mianowicie: muszą istnieć grupy swoich, których prawo chroni, ale nie
ogranicza, oraz innych, których prawo ogranicza, ale ich nie chroni. Nie ma w
konserwatyzmie nic więcej i nigdy nie było.
Rzeczywistość dostarcza mi wielu powodów, żeby raz za razem do niej wracać, i nasunęła mi się ona również, gdy czytałem Antybaśń o Szeli. Szela,
który nie potrafi ostatecznie przekroczyć swojej (patriarchalnej) męskości,
który wybiera bycie cząstką łańcucha opresji, wspiera jedyną istniejącą
ideologię. Niewiele zmieniają tutaj sugestie jego wewnętrznego bólu ujęte w
metaforę zranionego kamienia, do którego wciska się na koniec – nieżyjąca już –
Chana. Mężczyźni przeciwni feminizmowi często pytają: „Co z nami? My też
cierpimy”. Zapominają lub świadomie przemilczają przy tym, że ich cierpienie
jest wywołane przez mężczyzn – patriarchalny porządek ustanawiający relacje
władzy i podległości. Ale wolność od bólu może przynieść tylko wyłamanie się z
tego porządku. Zadawanie cierpienia nie jest i nie będzie lekiem na cierpienie.
Oczywiście przedstawienie jakiegoś zjawiska nie oznacza jego
pochwały. Baśń o wężowym sercu mogłaby być krytyką sztywnego, tradycyjnego
modelu męskości, w którym mężczyzna dusi się, cierpi, który chciałby odrzucić,
ale boi się równoczesnego odrzucenia tej drobnej cząstki władzy, która mu
przypadła (oraz rojeń o wspięciu się wyżej w hierarchii i wzięciu odwetu –
także w Baśni… obecnych), narażenia na jeszcze większą przemoc. Szela nie
potrafi wyjść poza swoją męskość, wyobrazić sobie świata bez władzy i ucisku, i
dlatego jego baśniowa inicjacja kończy się porażką.
Wątek nieadekwatności tradycyjnych modeli męskości okazjonalnie
się w tekstach Raka pojawia. Recenzentka Kocham cię, Lilith Anna Nieznaj wskazuje:
„Robert przyznaje, że nie daje rady pracować w tym tempie, choruje, a czytelnik
widzi, że i z tym powodzeniem u kobiet, to bywa różnie. Uderza nieumiejętność
przekroczenia bariery realnego kontaktu, nawet nie chodzi już o seks –
rzeczywisty czy wyobrażony – ale o samotność rozumianą jako niewidzialny
emocjonalny dystans”. Stanisław Krawczyk enigmatycznie stwierdza: „Robert zaczyna od samozaspokajania i dość odpychających poglądów na
temat kobiet, ale w końcowym punkcie fabuły nie jest już całkiem tym samym
człowiekiem co na początku”. Kwiaty paproci są tekstem tragicznym, w którym
bohater goniący za zewnętrznymi oznakami sukcesu traci to, co najważniejsze.
Jednocześnie jednak – w światach przedstawionych tak w powieściach,
jak i opowiadaniach kobiety pojawiają się zawsze w relacji do mężczyzny, jako matki, żony, kochanki,
kusicielki, święte, rozpustnice, inicjatorki… Wydaje mi się znamienne, że
brakuje w tym wyliczeniu choćby protagonistek. Miłośnicy i miłośniczki
twórczości Raka powołują się czasem na schulzowskość, ustanawiającą
sadomasochistyczną hierarchię, gdzie to kobieta dominuje, albo na to, że
kobiety obsadzają role obdarzonych mocą archetypów. Ale nie daje o sobie
zapomnieć skromne wtrącenie z przytoczonego na początku nawiasu: „adoracja
natury i kobiety służy męskiej władzy”. Jak powiedziałby Tumblr: „stawianie na
piedestale to nadal uprzedmiotowienie”.
Jeśli esej Czaplińskiego coś mi uzmysłowił, to że
ograniczenia męskiej optyki nie oznaczają wyłącznie braku haczyka w kratce „Silne
Postaci Kobiece”, ale mają szersze konsekwencje. Są poważnym ograniczeniem
wyobraźni. Niemożliwością wyobrażenia sobie innego świata, innego sposobu bycia. I u Raka inny świat okazuje się ostatecznie – póki co – nie do pomyślenia. Mark Fisher pisał o realizmie
kapitalistycznym – przekonaniu, że kapitalizm jest jedynym możliwym systemem
społecznym. A czym jest kapitalizm, jeśli nie jedną z odmian społeczeństwa
hierarchicznego, opartego na władzy i ucisku, tak jak niegdyś społeczeństwo
feudalne, tak jak patriarchat, który je wspiera?
Zdaje się, że wielu czytelniczkom płci wszelakich podoba mi
się takie dobijanie do ściany realnego – mnie głównie frustruje. O wiele
bardziej interesują mnie inicjacje i przemiany oraz to, do czego mogą doprowadzić.
Nic na to nie poradzę: jestem fantastą.
W mowie wygłoszonej w 2014 roku podczas odbierania medalu za zasługi dla literatury amerykańskiej na gali National Book Awards Ursula K. Le Guin mówiła, że cieszy
się z tej nagrody w imieniu twórców fantastyki, „pisarzy wyobraźni”.
Powiedziała również, że „żyjemy w kapitalizmie, jego potęga wydaje się
przemożna – ale tak też było z boskim prawem królów. Każda ludzka władza może
zostać odparta i zmieniona przez ludzi. Opór i zmiana często rodzą się w
sztuce”.
Zakrawa na ironię, że wielkim triumfem polskiej fantastyki na arenie krajowej literatury okazała się powieść do bólu realistyczna.
Za wsparcie merytoryczne i moralne podczas tworzenia tego tekstu dziękuję Karolinie Fedyk, Ginny, Sawie i Magdzie.
Pisanie to praca. Jeśli podobała Ci się notka, może postawisz mi kawę?