Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 marca 2021

Przepływ równoległy

 dla Marty, bo powiedziała, że muszę

*

Na pewno mogłem czytać niusletery od producenta, zamiast usuwać bez otwierania.

Pewnie powinienem też skupić się na tym, co piszę i do kogo, zamiast rozmyślać o… cóż, o wszystkim, o czym pisać nie chciałem.

Mimo wszystko uważam, że pióro, które zdradza twoje najskrytsze sekrety, to gruba przesada.

*

Zupełnie szczerze ucieszyłem się, kiedy Aśka do mnie napisała. Nie miałem z nią kontaktu, od kiedy wyjechała do Holandii. Obiecywaliśmy sobie, że będziemy pisać mejle, zdzwonimy się na skajpie i tak dalej. Ale rozumiałem też, że wyprowadzka do innego kraju to nie takie hop-siup, że będzie ją pochłaniać aklimatyzacja w nowym miejscu, szukanie mieszkania, przystosowywanie się do nowej pracy. Postanowiłem dać jej tyle czasu, ile będzie potrzebowała.

Bolało i tak. Różne rzeczy sypały mi się na głowę i brakowało mi mojej najlepszej przyjaciółki. Więc zrobiło mi się miło, kiedy przyszedł list: napisany piórem, na grubym papierze. Podziwiałem kolor atramentu, rudobrązowy jak jesienne liście (ja wolałem ciemną, zgaszoną zieleń mchu albo ośnieżonego świerku) i zamaszystość Asinego pisma. Cieszyłem się, że jej się układa.

Postanowiłem odwdzięczyć się tym samym, a przy okazji dać ostatnią szansę Stylusowi 3.14, który zalegał mi w szufladzie. Pióro polskiej firmy automatycznie digitalizowało zapisywany tekst z opcją konwersji do pliku Worda, informowało, kiedy poziom atramentu zbliżał się do zera i pozwalało przełączać się między dwoma oddzielnymi zbiorniczkami atramentu. Twórcy wypuszczali kolejne apdejty i klikałem je wszystkie bez czytania. Spodziewałem się nowych sterowników czy sprawniejszego oceera, nie tego, że pióro zacznie czytać mi w myślach.

*

Zablokowałem się, kiedy tylko siadłem do pisania. Nie rozmawialiśmy od kilku miesięcy… właściwie już od ponad roku. Aśce najwyraźniej powodziło się świetnie, chwaliła się sukcesami w pracy i zachwycała dzielnicą, w której mieszka. U mnie wszystko było bez sensu, doktorat nie szedł, rano na myśl o wyjściu do pracy dostawałem mdłości, Kamila mnie rzuciłu. Co ja jej miałem napisać? Przecież nie zacznę po takim czasie zarzucać jej swoimi problemami…

Postanowiłem nakłamać. Wziąłem do ręki pióro, zapisałem datę i „Kochana Asiu!”. Dalej już poszło, prawie bez mojego udziału. Powinienem był zwrócić na to uwagę, ale kiedy pisałem piórem, to w zasadzie często zdarzało mi się wpadać w podobny trans. Uspokajał mnie szelest stalówki, sunącej po papierze jak para łyżwiarzy złączonych w tańcu, cieszyło to, jak atrament gromadził się w niektórych miejscach, tworząc ciemniejsze linie.

Zmierzchało, kiedy skończyłem. Rzuciłem okiem na całość, ale zaburczało mi w brzuchu – znowu przez cały dzień nic nie zjadłem. Zakleiłem kopertę i poleciałem wrzucić list do skrzynki i kupić bagietkę w Żabce.

*

Zadzwoniła trzy dni później.

– Cześć, Marcin. Dostałam twój list i rezerwuję właśnie bilet do Polski. Strasznie cię przepraszam.

– Za co?

– Za to, że cię kompletnie olewałam przez ostatnie… Jezu, już ponad rok. Tak mi się wszystko świetnie układało, myślałam, że na pewno wszyscy tak mają.

– Czekaj, co ja takiego napisałem? Nie przypominam sobie…

Zachichotała.

– Zerknij do chmury.

Z walącym sercem otwarłem pedeefa ze skanem listu. Zielonym atramentem pisałem w nim, że wszystko u mnie w porządku, nie dzieje się nic specjalnego. Nakładającym się na to szarym kolorem, którego nie dostrzegłem w mętnym świetle zmierzchu, zapisana była Prawda. Że jestem w dołku, bo moje życie się wali, a to, co jeszcze jako tako funkcjonuje, daje mi zero radości, i że desperacko tęsknię za moją przyjaciółką, ale nie jestem nawet w stanie jej tego powiedzieć.

Zakrztusiłem się śliną.

– Nowy apdejt Stylusa – wyjaśniła Aśka, poznając po mojej reakcji, że zobaczyłem swoją wiadomość. – Pisanie półautomatyczne. Pomaga nie robić literówek i precyzyjnie wyrażać myśli. A jeśli ktoś myśli i pisze co innego, włącza się przepływ równoległy z drugiego zbiorniczka.

Jęknąłem i złapałem się za głowę.

– Większość osób od razu wyłącza tę funkcję – dodała. – Ale ty pewnie nie czytasz mejli od producenta, co?

– Nie, ale zaraz też ją wyłączę.

– Fajnie. Możesz mi potem naszykować pokój do spania. Przylatuję jutro o 13.00 i mam dużo urlopu do wykorzystania. Kocham cię, pa.

– Ja ciebie też – powiedziałem, nie myśląc o niczym innym.

*

Podobało Ci się opowiadanie i chcesz mi pomóc tworzyć kolejne? Możesz postawić mi kawę.

środa, 30 grudnia 2020

Sędzia

Wwozili go na wózku, opuszczali dyszel, blokowali koła. Spoglądał na tłum z góry lśniącym metalowym okiem.

Jeśli spotkała cię krzywda, jeśli wyrządzono ci niesprawiedliwość, wystarczyło stanąć przed jego obliczem i wymienić imię sprawcy. Jedna chwila i stał on na placu obok ciebie.

Sędzia słuchał opisu sprawy bez ruchu, choć każdemu ze zgromadzonych zdawało się, że patrzy prosto na niego. O nic nie pytał, nikogo nie poganiał. Obracał głowę dopiero, gdy skarga została złożona.

– Czego się domagasz? – pytał oskarżyciela.

Oskarżeni kulili się, gdy padał na nich wzrok Sędziego, ale była to fraszka w porównaniu z reakcjami oskarżających. Jedni bez zmysłów padali na ziemię. Innymi targały drgawki, jakby potrząsał nimi pies. Niektórzy próbowali unieść dłoń, by zasłonić twarz przed gorejącym spojrzeniem, ale ich ręce stawały się jak uschnięte i opadały bezwładnie.

Wtedy Sędzia powtarzał pytanie.

– Łaski – odpowiadali drżącymi wargami. I odchodzili wspólnie z oskarżonym.

Raz tylko padła inna odpowiedź. Długoletni zatarg z sąsiadem wypaczył Jacoba Rossoma, zatruł jego duszę.

– Czego się domagasz? – zazgrzytał mechaniczny głos.

– Sprawiedliwości – padła harda odpowiedź.

Rozżarzona źrenica przygwoździła go do miejsca. Zacisnął pięści, odsłonił zęby w grymasie, szyja napięła się jak u duszonego sznurem.

Zachwiał się, lecz ustał.

– Czego się domagasz? – rozbrzmiało ponownie pytanie.

– Spra… wiedliwości – wyksztusił Rossom.

Wtedy Sędzia odsłonił drugie oko. Zgromadzeni upadli na twarze, powaleni blaskiem. Kiedy się podnieśli i znikły im z oczu roztańczone słońca, przed wózkiem nie było nikogo.

Dziś rzadko ktoś szuka pomocy Sędziego, choć ciągle pojawia się on na każdym jarmarku. Zasiada na uboczu i przygląda się tłumowi swoim rdzawym okiem.

* * *

Jeśli podobało Ci się to opowiadanie, możesz kupić mi kawę. To mi pomoże tworzyć kolejne.