poniedziałek, 9 maja 2016

No to kto miał rację? (Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów)


Kapitan Ameryka nauczył się, że nie można pokładać ślepej wiary w instytucjach. Iron Man nauczył się, że światowego pokoju nie można sprywatyzować.

W pewnym sensie wyszedł w ten sposób poza granice konwencji superbohaterskiej – jeśli uznać, że jedną z cech charakterystycznych jest nieomylny osąd moralny bohatera. Problem w tym, że Tony Stark nadal występuje w filmie superbohaterskim, więc racja musi być po stronie któregoś z bohaterów – i film ostatecznie staje po stronie Kapitana Ameryki (choć można było np. pociągnąć zasygnalizowany na początku wątek Bucky’ego jako jego faktycznej słabości).

Steve Rogers staje się ucieleśnieniem złudzeń Stanów Zjednoczonych co do ich roli w świecie. Ciągle sądzi, że „najbezpieczniejsze ręce to nadal nasze” – w końcu od drugiej wojny światowej jest „tym dobrym” superpolicjantem, strzegącym bezpieczeństwa wszystkich. Na co mu międzynarodowe konwencje? Jeśli trzeba gdzieś lecieć i zrzucić na kogoś demokrację, to lepiej się za długo nie zastanawiać.

Tony Stark to, jak ujął mój przyjaciel, „skruszony biznesmen nawrócony na regulację” i wyraz kolektywnego poczucia winy amerykańskiego społeczeństwa. Widzi, że każda jego próba rozwiązania problemów świata przyczynia się do jeszcze większej katastrofy. Jest gotów służyć ogółowi zgodnie z wolą tegoż ogółu – i jest w tym pewna pokora.

Z jednej strony należało się spodziewać, że Hollywoodzki blockbuster zajmie pozycję wspierającą status quo, objawiające się mentalnością spod znaku „musimy COŚ zrobić!”.

Z drugiej – film prezentuje cały konflikt na nieco innej płaszczyźnie: indywidualnej odpowiedzialności za własne czyny. To na tym zasadza się moralna słuszność Kapitana, który próbuje czynić dobro, liczy się z możliwością porażki – bądź też częściowego zaledwie sukcesu – i jest gotów na brzemię konsekwencji. Iron Man zmaga się ze świadomością konsekwencji swoich czynów i pragnie od niej uciec – stąd dążenie do tego, by zrzec się odpowiedzialności, by ciężar decyzji złożyć w ręce wyższej instancji.

W zależności od tego, na jakiej płaszczyźnie rozpatrujemy konflikt, albo jeden, albo drugi ma rację, co uwydatnia się jeszcze bardziej, jeśli wziąć pod uwagę, że każdy z nich zaczynał po przeciwnej stronie barykady. Iron Man robił show podczas przesłuchania rządowej komisji, a Kapitan służył w armii (jak rzucający frazesami na koniec filmu Rhodes). Są jak splecione w kręgu yin i yang i myślę, że ten obraz najlepiej ilustruje błąd tkwiący w całej machinie promocyjnej filmu: pogląd, że musimy wybrać którąś ze stron. Tak naprawdę potrzebujemy ich obu, napierających na siebie nazwzajem i w ten sposób utrzymujących równowagę. Jak powiedział Blake: „Opozycja to prawdziwa przyjaźń”.

A przyjaźń, jak wiemy, to magia.

2 komentarze:

  1. Choć sam konflikt między nimi jest prawdziwy i ciekawy, o tyle jego źródła są już bez sensu. Przez źródła mam na myśli zrzucanie winy na superbohaterów za ofiary ich walki ze "złem". To nie oni postanowili walczyć akurat w Nowym Jorku i to nie oni postanowili zniszczyć całe miasto w Sokovii. O ile obwinianie innych o śmierć swoich bliskich ma sens, o tyle zrzucanie winy za to na jedyną grupę, która wówczas stała po stronie zabitych jest akurat nie na miejscu. Nikt przecież nie wini detektywów łapiących morderców za zbrodnie przez nich popełnione.

    Co do samego konfliktu, bardzo ładnie napisałeś o równowadze jaka się kształtuje dzięki sporowi Iron Mana i Kapitania. Masz rację jeśli chodzi o filozoficzny aspekt i rozciągnięcie problemu na jedną wielką generalizację w odniesieniu do całego świata. Z tym, że kiedy przyjrzymy się samym wydarzeniom i temu, co mogą za sobą nieść już tak ładnie to nie wygląda. Zjednoczenie bohaterów dałoby stabilność grupie i dalej lepsze efekty ich pracy. To oczywiste, że w podziale jaki się wytworzył członkowie Avengers nie mogą być równie efektywni jak byli wcześniej, a ucierpieć na tym mogą niewinni. Dlatego śmiem twierdzić, że jakakolwiek decyzja powinna zostać podjęta przez całą grupę, ale powinna być podjęta jednogłośnie - albo podpisujemy, albo nie podpisujemy. Po tym filmie wiemy, że z zapleczem jakie ma Stark i T'Challa funkcjonowanie Avengers byłoby praktycznie bezproblemowe, gdyby mieli działać nielegalnie. Jakakolwiek decyzja by to nie była, z pewnością wpłynęłoby to lepiej na świat, niż dalszy rozłam.
    Jeszcze mam jeden zarzut to do obu panów: ŚWIAT NIE KRĘCI SIĘ WOKÓŁ CIEBIE. Wiem, że koniec końców nawet superbohaterowie są tylko ludźmi, ale praca jaką zdecydowali się podjąć ma na celu ochronę świata przed złem napływającym zewsząd. Z nieba, z laboratorium, z innych planet, z samej Ziemi. Pora schować godność w buty i dogadać się jakoś, bo rozbijanie grupy z takimi możliwościami może skończyć się tragicznie dla całego świata. Tutaj punkcik dostaje Kapitan, który w ostatniej scenie wyciąga do Tony'ego rękę mówiąc mu, że kiedy będzie potrzebny "krzyknij w noc, a ja przybędę".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę się wtrącić i odnieść do Twojego pierwszego akapitu: to nie do końca prawda. Po pierwsze ludzkiej psychiki nie przegadasz. Jeśli ktoś będzie sobie chciał znaleźć kogoś do obwiniania, nie będzie go obchodziła rzeczywista wina. Po drugie: jeśli mamy zespół detektywów, którzy są znani z tego, że świetnie się nadają do łapania seryjnych morderców, to nic dziwnego, że mogą być przez tych seryjnych morderców targetowani. To samo z Avengers - sam fakt istnienia superbohaterów sprawia, że są oni celem superzłoczyńców. Jedno napędza drugie, perpetum mobile. O czym zresztą Vision w filmie wspomina, jeśli pamięć nie myli :)

      Usuń