Choć nie przepadam za kryminałami, to czasem mnie ciekawią, na przykład jeśli ich twórcy skupiają się na okolicznościach morderstwa. Nie chodzi mi o czas, miejsce czy nawet indywidualny motyw zabójcy, tylko o całą warstwę obyczajową. Bliskie mi jest stwierdzenie Alana Moore'a, który w jednym z wywiadów powiedział, że morderstwo nigdy nie jest odizolowanym aktem, nie dokonuje się w próżni, zawsze wynika z sieci oddziaływań i powiązań. (Stąd Mag z Northampton w swoim komiksie Prosto z piekła niemal od razu wyjawia, kim naprawdę jest Kuba Rozpruwacz, a potem kilkaset stron opowiada o tym, dlaczego ów zabijał i jakie znaczenie miały jego działania.)
Podobnie postępuje Olga Tokarczuk w swojej powieści Prowadź swój pług przez kości umarłych. Zaczyna się od morderstwa kłusownika w odległym zakątku Kotliny Kłodzkiej, potem giną kolejni ludzie, ale mamy do czynienia z sytuacją jak z Dextera – ofiary nie są do końca ofiarami, też mają krew na rękach. Jest to co prawda krew zwierzęca, ale czy to cokolwiek zmienia? Większość z nas odpowie zapewne: „tak”, ale Tokarczuk za pośrednictwem narratorki – Janiny Duszejko, emerytki dorabiającej jako nauczycielka angielskiego – zachęca czytelniczki i czytelników do spojrzenia na świat w nieco inny sposób i skupia się mniej na pytaniu o to, kto zabił, bardziej, czy była to słuszna kara, a także na zbrodniach człowieka wobec zwierząt, na samym fakcie wreszcie, że tak dalece pozbawiliśmy je podmiotowości (żeby nie powiedzieć: „odczłowieczyliśmy”, co już powinno skłonić do refleksji), że nikomu w ogóle nie przyszłoby do głowy mówienie o zbrodni.
Drugim ciekawym elementem kryminału – i tutaj chyba wszyscy się ze mną zgodzą – jest detektyw. Barwna postać śledczej lub śledczego potrafi ogromnie urozmaicić powieść. Tak jest również w tym przypadku. Duszejko postrzega świat w sposób głęboko mistyczny, co daje pretekst do metafizycznych rozważań o naturze cierpienia i zła, o różnicy między obdarzonym świadomością człowiekiem a niewinnymi zwierzętami, które okazują się bardzo ważne dla narracji. Poza tym kobieta jest doskonałym przykładem narratorki niewiarygodnej, która zataja pewne fakty i nie zawsze mówi prawdę – co można uznać za gest zdystansowania się Tokarczuk wobec swojej bohaterki, sugestię, by nie traktować jej płomiennych wywodów i mocnych porównań (na przykład ambon strzelniczych do wieżyczek strażników w Auschwitz) w pełni bezkrytycznie – ale gdyby tak było, to byłby to casus Szatana z Raju utraconego, któremu niby mamy nie wierzyć, a jednak... Może więc należy to potraktować raczej jako element zabawy konwencją kryminału służącego za kościec powieści, która tak naprawdę jest o czymś zupełnie innym niż o tym, kto zabił.
Czytałam dosyć dawno temu, ale jest to jedyna książką Tokarczuk, która do mnie trafia - pełna Blake'a, którego bardzo lubię i ciekawego klimatu. Pamiętam, że na stronie Krytyki Politycznej upatrywano w tej książce jakiegoś potężnego manifestu, a dla mnie to przede wszystkim kawałek klimatycznej i interesującej literatury [zwłaszcza po "Biegunach", którzy są dla mnie po prostu niestrawni].
OdpowiedzUsuń