Najpierw jednak kilka uwag dotyczących wczorajszej listy:
- Owszem, istnieje mnóstwo książek fantasy o tytułach bazujących na mojej liście słów zakazanych. Z Władcą Pierścieni, Czarnoksiężnikiem z Archipelagu, a nawet moim ukochanym Tytusem Groanem na czele. Część spośród tej rzeszy jest nawet dobra.
- To właśnie obecność tej rzeszy jest powodem, dla którego obecnie tytułów tego rodzaju należy unikać, a przynajmniej głęboko się zastanowić, zanim się ich użyje. Szybkie ćwiczenie: wyobraźcie sobie, że nie wiecie nic na temat Ursuli K. Le Guin i jej książek. Stajecie przed Czarnoksiężnikiem z Archipelagu i... dajmy na to Przywoływaczem Dusz Gail Z. Martin. Obie książki mają jednakową oprawę, a Wy macie wybrać jedną z nich, nie zaglądając do środka. Czy łatwo byłoby Wam podjąć decyzję?
- Klasyczny tytuł (to znaczy: bazujący na najbardziej znanych elementach konwencji) jest doskonały, jeśli piszecie klasyczne fantasy. W takim przypadku lista z poprzedniej notki może Wam posłużyć za źródło inspiracji.
- O wiele łatwiej jest napisać, czego nie należy robić, ponieważ literatura nieustannie się zmienia. Wszystkie porady konstruktywne opierają się na tym, co już zadziałało, najczęściej niejednokrotnie, a więc wkrótce działać przestanie. Nikt nie wie, co dopiero zadziała, zanim nie zadziała.
- Punkt ostatni, ale najważniejszy: nie istnieją w literaturze żadne zasady, których nie można z powodzeniem złamać, nieważne, co Wam próbują wmówić przemądrzali blogerzy.
A teraz, zgodnie z zapowiedzią: lista dobrych tytułów fantastycznych powieści. Starałem się sięgać po rzeczy jak najświeższe.
Republika złodziei (Scott Lynch)
Na pierwszy ogień idzie bardzo klasyczny tytuł, żeby pokazać, że jednak można. Mamy tutaj i konstrukcję Coś czegoś, i nazwę fantastycznej profesji. Tym, co czyni tytuł ciekawym, jest zestawienie dwóch słów, które rzadko stoją obok siebie. Złodzieje kojarzą się bezprawiem, republika to określenie ustroju państwa – od razu wiadomo, że republika złodziei musi być miejscem ekscytującym i niebezpiecznym, nawet jeśli nie mamy pojęcia ani o autorze, ani o bohaterach.
Ocean na końcu drogi (Neil Gaiman)
Po raz kolejny tytuł zaskakujący zestawieniem elementów (dostrzegacie już prawidłowość?), być może bardziej w oryginale, gdzie użyto słowa lane, oznaczającego wiejską dróżkę albo wąskie przejście między dwoma ogrodzonymi obszarami. Ale nawet po polsku brzmi dość intrygująco, bo drogi zazwyczaj nie kończą się oceanem.
NOS4A2 (Joe Hill)
Prosty, jednowyrazowy tytuł. Wyróżnia go bardzo współczesne pomieszanie liter i znaków (w powieści jest to numer tablicy rejestracyjnej, nie element internetowego narzecza, ale i tak) oraz ciekawa gra słów (czytany po angielsku brzmi prawie jak Nosferatu), która bystrym czytelnikom powie całkiem sporo o tematyce i nastroju powieści.
Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta (David Mitchell)
Tytuł poetycki i enigmatyczny. Zawiera imię i nazwisko głównego bohatera, ale bez „tysiąca jesieni” na pewno nie rodziłby tak wielu pytań: Kim właściwie jest Jacob de Zoet? Skąd pochodzi? Dlaczego ma aż tysiąc jesieni, kiedy ja będę ich miał prawdopodobnie mniej niż sto? I co to w ogóle znaczy „tysiąc jesieni”? Kojarzy się z przemijaniem i, trochę, z Dalekim Wschodem. I tworzy bardzo wyrazisty nastrój.
Jonathan Strange i pan Norrell (Susanna Clarke)
Jeszcze jeden tytuł z imionami bohaterów. Tym razem brak poetyckiej frazy (czy Jonathan Strange i Król Kruków brzmiałby lepiej? Czy może za bardzo jak Harry Potter?), ale: dowiadujemy się, jakiej narodowości są bohaterowie (można stąd również wnioskować, gdzie będzie rozgrywać się akcja). Może nam się skojarzyć klasyczną (tj. XVIII- i XIX-wieczną) powieścią angielską, co powie nam sporo o konwencji. Zastanawiamy się, kim jest tajemniczy, pozbawiony imienia pan Norrell. Wreszcie: nazwisko znaczące. Strange to po angielsku „dziwny, obcy”. Niby wiemy o nim więcej niż o panu Norrellu, ale jednak skrywa jakieś tajemnice. Od razu chce się o nim czytać. A skoro znajduje się na okładce, to pewnie i cała powieść będzie strange.
The Girl Who Circumnavigated Fairyland in a Ship of Her Own Making (Catherynne M. Valente)
Czyli Dziewczynka, która opłynęła Krainę Czarów w łodzi własnej roboty. Tytuł niby rozwlekły, a jednak prosty do zapamiętania. Będzie Kraina Czarów (tudzież Wróżek albo Elfów), będzie dziewczynka, w dodatku nieźle obeznana w szkutnictwie, wreszcie: będzie podróż. Jak można nie sięgnąć po tę książkę? (Użyte w oryginale słowo circumnavigated (zamiast na przykład sailed around) powie nam dodatkowo, że narrator(ka) lubi używać trudnych i staromodnych słów.)
"Repent, Harlequin!" Said the Ticktockman (Harlan Ellison)
Przetłumaczone na polski (nie do końca poprawnie) jako Ukorz się pajacu, rzecze Tiktaktor. Kolejny tytuł, który mówi nam bardzo dużo, zaostrzając apetyt na resztę. Harlekin (żaden „pajac”) silnie się kojarzy w tradycji europejskiej. Trochę błazen, trickster, niezwykle kolorowy. Z drugiej strony mamy tajemniczego Tiktaktora. Nie wiemy, kim jest, ale na pewno ma coś wspólnego z czasem. Na pewno występuje przeciwko Harlekinowi. Jeśli wzywa do ukorzenia, to pewnie reprezentuje jakąś instytucję władzy. I w ten sposób wiemy już, kto bierze udział w głównym konflikcie opowiadania (trochę oszukałem, bo to nie powieść. Ale tytuł ma dobry), a czego ten konflikt dotyczy – dowiemy się z tekstu.
Oto kilka dobrych tytułów. Każdy odnosi się do innego aspektu powieści: bohaterów, fabuły, czarnego charakteru, nastroju. Wszystkie jednak mówią tylko tyle, by zaostrzyć apetyt, by uzmysłowić czytelnikowi, jak wiele pozostaje jeszcze w cieniu – i jak bardzo pragnie dowiedzieć się więcej.
Tak naprawdę każdy z nich jest również organicznie związany z treścią – przede wszystkim dobrze jest więc coś napisać. A wtedy być może tytuł nasunie się sam.
(Patronem notki jest Julian Tepper, który zatytułował swoją debiutancką powieść Balls (pol. Jaja). To zdecydowanie jeden z najlepszych tytułów, z jakimi się spotkałem.)