Mervyn Peake to jeden z moich najważniejszych twórców, więc gdy zacząłem niedawno podejmować różnorakie próby związane z przekładem poezji, zdecydowałem się przetłumaczyć również jeden z jego wierszy. London, 1941 znajduje się w ścisłej czołówce, nie tylko dlatego, że dotyczy Londynu.
***
***
Mervyn Peake
Londyn, rok 1941
Na wpół z kamienia i bólu; jej
głowa,
Od której płatami gips odpada
Jak ciało od chropawej kości, obraca
się
Na kamiennej szyi; jej oczy
Bez powiek to okna o wybitych szybach,
Każda źrenica w kształcie gwiazdy
Otwarta na salę tak wielką –
Jak głowa może ją zmieścić?
Gryzący dym
Wypełza w splotach z nierówności
Szkła rozbitego przez niebo, lustrzane
płomienie
Jak szaleńcy tańczą po odłamkach.
Wszystko jest bezruchem prócz tańca
odłamków
I powolnego splatania wstęg dymu.
Jej pierś – skruszone cegły,
których czarny bluszcz
Czepiał się jak dziecko, co szuka
schronienia,
A teraz zwisa bezwładnie z pasami
papieru,
Kruchymi, zblakłymi od ognia trenami
wiotkiego papieru
Powtarzającymi wciąż niknący motyw
liścia i lilii.
Trawa zamiast włosów na jej zimnej
skórze, miejska trawa,
Przywiędła i falująca na gipsowej
skroni
Od wiatrów hulających po miejskich
ulicach.
W świecie nagłego strachu i pożogi
Góruje strzelista; kamienie u jej
szyi,
Rdzawe żebra jak ogrodzenia wokół
serca;
Posąg wyschniętych ran – zimowych
ran –
O, matko ran; na wpół z kamienia i
bólu.