środa, 31 grudnia 2014

W drodze na Górę

Miałem napisać podsumowanie czytelnicze – przygotowałem nawet w Excelu piękne, kolorowe słupki (z podpisami!). Ale zobaczyłem swój Year in Review na Facebooku (jak wszyscy) i to, co zobaczyłem, skłoniło mnie od myślenia.

Pisanie pojawiło się w moim życiu dość wcześnie. Gdy miałem siedem lat, zapisałem 32-kartkowy zeszyt w kratkę opowiadankami o niejakiej Alicji, mojej rówieśniczce, przeżywającej rozmaite perypetie. To była moja pierwsza książka. Później, jak u wielu ludzi, przyszedł czas na poezję. Jeszcze później, mniej więcej wtedy, gdy poczułem, że pisanie prozy jest mi bliższe niż jakakolwiek inna czynność – przestałem pisać.

Przestałem pisać, bo poczułem, że nie mam nic wartego napisania. Na małpowanie tego, co podówczas czytałem, szkoda mi było czasu (może czytałem niezbyt dobre rzeczy?). Ten stan trwał kilka lat. Coś w międzyczasie skrobałem, ale zawsze z obawą, że gdy skończę ten tekst, pomysły mnie opuszczą i następnego nie będzie. Niewiele rzeczy kończyłem; kilku najlepszych pomysłów trzymałem się kurczowo, by starczyły na jak najdłużej. Nigdy ich nie zrealizowałem.

W międzyczasie za to trochę się rozwinąłem, dojrzałem, nabrałem perspektywy – i pomysły zaczęły przychodzić. Zapełniam notatniki wiedząc, że większości z tych rzeczy nie wykorzystam. Ale wiem, że to część procesu i, co najważniejsze, już się nie boję.

Mój Year in Review zaczyna się od wyjazdu do Norwich i… na nim się kończy. Druga połowa 2014 roku nie istnieje. Nie dziwi mnie to. Norwich obfitowało w podróże i ludzi, których można otagować. Po powrocie musiałem zacząć szukać pracy, dorabiając przy okazji zleceniami czy dorywczą pomocą ojcu. Myślałem. I nadal niewiele pisałem.

Moje wyobrażenie pisarskiego życia było zawsze dość pustelnicze: człowiek wstaje rano, je śniadanie, po czym na długie godziny zamyka się w pokoju i tworzy. Świat zewnętrzny rozprasza, trzeba go więc wyprosić za drzwi, odciąć się, udać w miejsce odosobnienia.

Zazwyczaj takie „idealne dni” kończą się binge watchingiem seriali albo odświeżaniem w kółko tumblra. Pustelnia zachęca do bezczynności. Wszystko, co chcę napisać, jest już w mojej głowie, a skoro wokół nikogo nie ma, dlaczego miałbym się wysilać?

Zrozumiałem, że świat, od którego chciałem uciec, ma też swoje dobre strony, bo mobilizuje do działania. Polter, KZ, Pulpozaur – wszystkie te miejsca pomagały i pomagają mi zmobilizować się do pisania. Tak samo studia w Norwich; choć napisanych tam opowiadań nie zaliczam do najlepszych swoich tekstów, to nie powstałyby pewnie, gdyby nie trzeba ich było przynieść na zajęcia czy zaliczenie.

Pogrążenie się za bardzo w świecie też nie okazało się jednak dobre. Świat rozprasza. Tyle szans, okazji, inicjatyw. Łatwo jest się w nie zaangażować, łatwo zrezygnować na ich rzecz z własnych projektów, zwłaszcza, gdy do tych ostatnich brakuje motywacji, gdy nie wiadomo, czy efekt końcowy będzie cokolwiek wart. Świat stawia wymagania i w ten sposób prowokuje do działania. Ale czasem także odciąga od tego, co ważne. Jak napisała Olga Tokarczuk*: „Im bardziej odnajduję się w świecie, tym bardziej gubię się w sobie”. W takich momentach przydaje się odcięcie od świata, moment introspekcji. Neil Gaiman tak to ujął, gdy opisywał początki swojej kariery:

Pomagało mi wyobrażenie sobie, że mój cel – bycie pisarzem, przede wszystkim prozaikiem, tworzenie dobrych książek i komiksów, utrzymywanie się ze słów – jest górą.
Wiedziałem, że tak długo, jak będę się zbliżał do góry, wszystko będzie w porządku. A kiedy naprawdę nie wiedziałem co robić, zatrzymywałem się i zastanawiałem, czy zbliżam się do góry, czy się od niej oddalam. Odrzucałem posady redaktora w czasopismach, przyzwoite posady za przyzwoite pieniądze, bo wiedziałem, że – choć atrakcyjne – oddalałyby mnie od góry. Gdyby te oferty pojawiły się wcześniej, być może bym je przyjął, bo znajdowałyby się bliżej góry niż ja.

W ciągu tych kilku lat, gdy odkryłem, że mogę mieć coś do powiedzenia, zaszedłem całkiem daleko, być może jednak zboczyłem trochę z kursu. Muszę na nowo zlokalizować swoją górę i zastanowić się nad dalszą drogą. Może ostatnio za bardzo przeszedłem na stronę świata i konieczny będzie powrót do siebie? Nie całkowity; tylko gdzieś pośrodku da się w pełni żyć i nie chcę całkiem rezygnować z tego, co daje mi zewnętrzna mobilizacja. Ostatni etap Campbellowskiego monomitu nazywa się w końcu „Władca dwóch światów”. Ale drobna korekta kursu nie zawadzi.

Oto mój plan na 2015 rok. A życzenia? Życzę Wam, żebyście zawsze mieli swoją górę przed oczami.

* – Cytat pochodzi z książki Lalka i perła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz